Do tej pory mi to nie przeszkadzało, ale teraz jestem w związku i widzę, że chłopak chce czegoś innego... Całe życie nosiłam sportowe biustonosze i najzwyklejsze figi. Dla mnie to jest najwygodniejsza bielizna. Ma zasłaniać i podtrzymywać, co trzeba i tyle. Nie rozumiem kobiet, które wydają setki złotych na jakieś zdobione staniki i majtki, których trzeba na nich szukać z lupą. Ani to wygodne, ani specjalnie ładne. Wręcz źle mi się kojarzą.
Po co to wszystko? Jak jestem ubrana, to i tak tego nie widać, a w sypialni to raczej najwygodniej zrzucić z siebie wszystko. Bez sensu. I tak nosiłam taką byle jaką bieliznę, nie widząc w tym żadnego problemu, aż tu mi się trafił chłopak, który lubi jakieś dziwne wdzianka. Jak pierwszy raz się przy nim rozbierałam, to chyba się zdziwił. Widzę, że coś nie gra, bo na urodziny dał mi komplet seksownej bielizny. Dla mnie to są ordynarne ciuchy, których wolałabym nie zakładać.
Założyłam ten prezent jeden jedyny raz. Chciałam zrobić mu przyjemność, a szczerze mówiąc, to poczułam się jak jakaś prostytutka. Piersi wylewały się ze stanika, majtki więcej odkrywały, niż zakrywały, do tego jakieś pończochy z szelkami. Sorry, ale ja nie handluję swoim ciałem, żeby się tak upokarzać. Fatalne uczucie. On nie chce tego zrozumieć, bo podobno wyglądałam szałowo. Mało mnie to obchodzi, kiedy zaczynam patrzeć na siebie, jak na jakąś tanią panienkę.
Pewnie tego nikt nie zrozumie. Możliwe, że jestem jedyną taką dziewczyną na świecie, ale co mam poradzić? Jak widzę kobietę, która zakłada na siebie coś tak niewygodnego, żeby epatować swoim ciałem, to od razu kojarzy mi się z panną lekkich obyczajów. Ja taka nie jestem i dalej wolę założyć sportowy stanik i bawełniane figi. Coś ze mną z tego powodu nie tak?
Ewelina