Mam pewien dylemat, z którym sama nie potrafię sobie poradzić. Jestem z chłopakiem 7,5 roku. Gdyby nie liczyć przerwy, minęłoby już 9 lat. Mamy wspaniałą córeczkę, która we wrześniu skończyła 4 lata. Problem tkwi w tym, że miedzy nami było kiedyś źle, teraz można powiedzieć, że jest stabilnie... Tylko co nazwać stabilizacją? Wspólne mieszkanie? Dziecko? Bo o ślubie żadnych rozmów, żadnych planów.
Próbowałam poruszyć temat legalizacji związku ale na marne... Słucha, lecz nic nie odpowiada. Kiedyś tłumaczył, że nie stać nas na ślub, teraz tylko przytakuje (a stać nas spokojnie na kredyt). Razem pracujemy i dosyć dobrze zarabiamy. Nie wiem czy warto jeszcze czekać. Jak Mila miała miesiąc, poszedł opić narodziny dziecka mówiąc, że idzie na godzinę, a wrócił następnego dnia...
Miał już spakowane przeze mnie walizki (chciałam mu uświadomić, że rodzina to nie zabawa), a on w zamian za to dał mi pierścionek. Nie o takich zaręczynach marzyłam (bardziej to można nazwać próbą załagodzenia kłótni). Kilka dni później oddałam mu go, mówiąc, że chcę, by zaręczył się jak prawdziwy mężczyzna. Od tamtej pory cisza!
Zero rozmów, decyzji. Minęły już 4 lata, a ja nadal nie wiem, czy mam jeszcze czekać. Co z tego, że jesteśmy niby ze sobą, jak on nie planuje ze mną życia. Przynajmniej takie mam wrażenie. Bo żyć z dnia na dzień nie mam ochoty... Razem kupujemy wyposażenie naszego mieszkania (piętra u jego rodziców), samochód itd. A co z podziałem takiego majątku jeśli się nie ułoży?
Mam brać ślub przed komunią dziecka, bo już będzie na to czas? Nie wiem co mam robić, jestem w kropce... Nie chcę już dłużej czekać, a o rękę też go prosić nie będę, no bo jak? Myślicie, że powinnam dalej w to brnąć? Proszę o pomoc!
Laura