Dwa tygodnie temu coś we mnie pękło. Przyznałam się sama przed sobą, że nie wyglądam tak, jak bym chciała. Było ze mną coraz gorzej. Uwielbiałam jeść, ale nienawidziłam się ruszać. Praktycznie nie miałam żadnego wysiłku fizycznego. Chodzenie po szkolnym korytarzu i z pokoju do kuchni to raczej nie jest sport. Dużo mnie to kosztowało, bo do tej pory kryłam się sama przed sobą.
Udało się. Wreszcie wiem na czym stoję i co chcę osiągnąć. To duży sukces, bo wcześniej takie myśli nawet nie chodziły mi po głowie. Lubiłam swoje wygodne życie i miałam gdzieś, jak oceniają mnie inni. Postanowiłam zacząć inaczej jeść i co chyba dla mnie najtrudniejsze – ruszać się jak najwięcej.
Plan był taki, że 2-3 razy w tygodniu pobiegam. Powoli, żeby nabrać kondycji i z czasem zacznę to lubić. Oprócz tego 5 razy w tygodniu ćwiczenia w domu. Co z tego wyszło?
fot. Thinkstock
Nie informowałam rodziców, że od teraz będę sportsmenką na diecie. Po prostu zaczęłam robić swoje. Okazało się, że to coś niesamowitego. Zrobili z tego aferę, jakbym się wybierała na Mont Everest. A chodziło tylko o trochę ruchu... Najpierw były docinki, kiedy ubierałam dresy i wychodziłam biegać. Wracałam zlana potem i od razu tatuś sugerował, że strasznie pachnę, mama dziwiła się, że można tak strasznie wyglądać. I ciągle pytania „po co ci to?”.
Jakoś znoszę te uszczypliwości i głupie spojrzenia. Najważniejsze, że w czasie biegania jestem sama ze sobą i nikt mi nie przeszkadza. Gorzej jest z ćwiczeniami w domu, bo wtedy to dopiero się zaczyna... Oni się ze mnie głośno śmieją.
Ale ona dyszy, może zadzwonię po pogotowie?!
I ona myśli, że wystarczy robić brzuszki?
Trzeba będzie wyprać dywan, bo już się klei od potu...
fot. Thinkstock
Ciągle takie głupie teksty. Chyba z zazdrości, bo sami są mistrzami, ale w leżeniu na kanapie z chipsami w ręce. Często podchodzą pod moje drzwi. Jest w nich matowa szyba, więc dokładnie widzę, że ktoś tam stoi.Nasłuchują, próbują podejrzeć. Co to za dziecinada?!
Wypytują, czy jeszcze mi się nie znudziło, kiedy dam sobie spokój, że przez niedobór słodyczy dziwnie się zachowuję i tak dalej... Nie rozumiem. Jak można tak zniechęcać? Przecież ja to robię dla swojego dobra. I dla nich też, bo przynajmniej nie będą mieli grubej córki, która za kilka lat zejdzie na zawał.
Czy któraś z Was spotkała się z taką głupią reakcją? Powoli tracę cierpliwość i boję się, że nie wytrwam.
Dorota