Już w maju czeka mnie komunia w rodzinie. Do sakramentu przystępuje moja bratanica, więc okazja szczególna. Może uprzedzę pytania i powiem, że nie jest moją chrześnicą. Przyjęcie ma się odbyć w jakimś niewielkim lokalu i oczywiście mile widziane są prezenty. Ale jak się dowiedziałam - na pewno nie rzeczowe. Dziewczynka zażyczyła sobie pieniędzy. A może bardziej to pomysł rodziców? Nie wnikam.
Tak czy owak zostaliśmy postawieni przed faktem dokonanym i teraz trudno się z tego wyplątać. Każdy zaproszony musi jej coś odpalić z własnego skromnego budżetu, a wiadomo, że w grę nie wchodzą drobne kwoty. Żeby tego było mało, poruszyłam już ten temat i nieoficjalnie dowiedziałam się, że 500 zł w kopercie to absolutne minimum.
Rodzina wychodzi z założenia, że to i tak mniej, niż kupno roweru czy komputera.
fot. Thinkstock
Różnica polega jednak na tym, że do tej pory kupowaliśmy takie drogie prezenty, ale były to upominki składkowe. Każdy dorzucał 200 zł i coś porządnego można było sprezentować. Nie wydaje mi się, żeby dawanie dziecku 500 zł w gotówce to był najlepszy pomysł. Jak łatwo policzyć, dziewczynka zgarnie kilka tysięcy. Nawet jeśli rodzice będą kontrolowali jej wydatki, to i tak niewiele zmienia.
Moim zdaniem to jest zawrotna kwota. Rozumiem dać złoty łańcuszek, Biblię, zegarek, czy już ten słynny rower albo aparat. Ewentualnie komputer, jak się cała rodzina zrzuci. Ale tyle kasy to już jest przesadne rozpieszczanie dziecka. Mogę się założyć, że teraz ona zaciera rączki i już czeka na przypływ solidnej gotówki. No i oczywiście sama się oburzam, a pewnie nie będę miała wyjścia.
Chyba każdy wie, jak się patrzy później na tych, którzy dali mniej. Zaraz się okaże, że mi na niej nie zależy i jestem skąpa.
fot. Thinkstock
Zastanawiam się, czy cały świat już zwariował, czy tylko w mojej rodzinie tak to wygląda? Te „obowiązujące stawki” stają się coraz bardziej szalone. Za chwilę bez tysiaka w kopercie nie będzie wstępu na przyjęcie komunijne. Co ja mówię - na chrzest to też będzie za mało. Wszystko kręci się teraz wokół pieniędzy. A dzieci na tym tracą, bo uczymy ich zachłanności.
Jestem przekonana, że bratanica w ogóle nie przejmuje się sakramentem. Tak jak w tych okrutnych memach „zjadłam wafla, dostałam laptopa”. Komunia stała się okazją do zgarnięcia prezentów, a przy okazji wzbogacenia się też rodziców. Nie wiem, ile ona z tych pieniędzy zobaczy na własne oczy. Może pójdą na rachunek za lokal?
Mniejsza z tym. Mnie się robi niedobrze, jak o tym pomyślę. Jestem w kropce, co powinnam zrobić. Ulec temu terrorowi?
Patrycja