Nie wiem czy dobrze zrobiłam, bo cały czas biję się z myślami. Prawie zostałam świadkową na ślubie przyjaciółki, ale w ostatniej chwili się wycofałam. Postawiła mnie między młotem a kowadłem. Co bym nie zrobiła, to byłoby nie fair. Albo w stosunku do niej, albo do samej siebie. Chodzi o formę tej uroczystości.
Zdecydowała się na ślub cywilny. W ten sposób uległa narzeczonemu, który nie chce mieć nic wspólnego z Kościołem. Ona jest wierząca. Ja też i dlatego nie potrafię się odnaleźć w takiej sytuacji. To nie tak powinno wyglądać. Facet zdecydował za nią i moim zdaniem zrobił źle.
Odmówiłam w proteście przeciwko jego zachowaniu. Nie chcę stracić przyjaciółki.
fot. Unsplash
Nie bierzcie mnie za jakąś nawiedzoną. W normalnej sytuacji pewnie bym się zgodziła. Normalnej, czyli mam na myśli, kiedy obie strony chcą tego samego. Ale ja widzę, że jej też się to nie podoba. Przystała na jego wersję dla świętego spokoju. Rozumiem, że nie chce tracić faceta, którego kocha.
Tylko czy on ją kocha, skoro się tak stawia? Dyskusji ślub kościelny kontra cywilny w ogóle nie było. On postanowił i tak ma być. Dla mnie to nie jest normalne i głównie dlatego nie chcę uczestniczyć w tej szopce. Tak, szopce. Uważam, że przysięga tylko w urzędzie jest mało warta.
Zdania już raczej nie zmienię. Nawet dla przyjaciółki.
fot. Unsplash
Przeprosiłam ją i powiedziałam uczciwie, dlaczego postanowiłam tak, a nie inaczej. Nie chodzi o jej zachowanie. W ten sposób chcę zaprotestować przeciwko poglądom i sposobom jej narzeczonego. To nie wygląda na związek partnerski i strach się bać, co on w przyszłości wymyśli.
Może każe jej się wysterylizować, bo nie będzie chciał dzieci? Albo zmusi ją do rodzenia co rok, bo marzy o dużej rodzinie? Takie decyzje podejmuje się wspólnie! Ślub też powinien być kompromisem dwóch stron. Najlepiej kościelny, bo cywilny to jakaś profanacja małżeństwa.
Dobrze zrobiłam?
Alicja