Nie jestem jakoś strasznie wierząca, ale i tak pewnie nazwiecie mnie moherem. Tradycja jest dla mnie ważna i jakoś nie kręci mnie nowoczesność w każdej sferze życia. Nagle wszystkie mamy być feministkami, ateistkami, popierać aborcję, robić kariery kosztem rodziny i tak dalej. Mnie to w ogóle nie przekonuje.
Między innymi dlatego co roku przyjmuję księdza po kolędzie. Skoro chce mnie odwiedzić, a ja nie mam nic do ukrycia, to po prostu zapraszam go do swojego domu. Zawsze to miło porozmawiać z kimś na poziomie. Jestem dobrym człowiekiem, więc nie ma mnie za co krytykować.
Mam taką teorię, że jak ktoś przeciwstawia się tej tradycji, to na pewno ma coś na sumieniu.
fot. iStock
Od koleżanek słyszę, że księdza nie przyjmują. Bo to darmozjad i jeszcze pieniądze z kieszeni wyciąga. Mają prawo do własnej opinii, ale coś mi tu nie gra. Uważam, że nie wpuszczają go do domu, bo gryzie je sumienie. Żyją bez ślubu, nie mają dzieci, do kościoła nie chodzą, mają lewackie poglądy. One się tego wstydzą.
Boją się, że ktoś im wytknie ich jałowe życie, bo podświadomie wiedzą, jaka jest prawda. Interesuje je tylko kariera, pieniądze, seks. Żadnych wyższych wartości, które nadają prawdziwy sens naszemu istnieniu. Nawet mi ich nie żal.
Ale kiedy tak gadają na księży, to krew mnie zalewa. Niech najpierw spojrzą na siebie.
fot. iStock
Tak, drażnią mnie ludzie, którzy tak ostentacyjnie zrywają swoje związki z kościołem. Im się wydaje, że jak zamkną drzwi przed księdzem, to nagle tacy oświeceni i nowocześni. Totalna bzdura. Gdyby żyli normalnie, to na myśl o kilku minutach rozmowy z duchownym nie dostawaliby histerii.
U mnie kolęda jest zapowiedziana na przyszły tydzień i cieszę się z tego. Jak każda normalna Polka zaproszę księdza do siebie. Nie boję się jego wścibskich pytań i osądów. Coś takiego nie grozi osobie, która się szanuje i prowadzi.
Ilona