Drogie kobiety, dziewczyny, matki i te z Was, które niedługo nimi zostaną. Gratuluję, bo dziecko to cudowny dar. Piszę ten list, bo mam 3-tygodniowego synka - którego kocham nad życie. Gdy rok temu wychodziłam za mąż, wraz z moim obecnym mężem wiedzieliśmy, że chcemy mieć dzieci, tak DZIECI, dokładnie trójkę... Gdy dowiedziałam się, o ciąży w niedługim terminie po ślubie nasza radość nie miała końca. Ciążę przechodziłam w zadziwiająco dobry sposób, mało przytyłam, wyniki super, badania syna dobre, jedyny minus to były upały tego lata - pociłam się więcej niż dotychczas, ale częste prysznice i dało się to znieść.
Przez tych 9 miesięcy nie mogłam narzekać, do dnia w którym dowiedziałam się, że muszę mieć cesarskie cięcie. Marzył mi się poród naturalny, tata chciał towarzyszyć przy tym ważnym wydarzeniu, przecinać pępowinę... Cóż, nie wyszło. Dla mnie cesarka to było piekło, sam zabieg to nic strasznego, gdyby nie to, że anestezjolog wbijała mi się 3 razy w kręgosłup. Raz - źle się wkłuła, dwa - znieczuliło mi tylko prawą stronę, a za trzecim się wreszcie udało. Leżę i czuję tylko lekki dotyk na brzuchu, takie huśtanie, po czym słyszę ryk syna - cudowne, rozryczałam się ze szczęścia, a gdy go zobaczyłam, to już w ogóle coś najcudowniejszego na świecie.
fot. iStock
Pozszywali mnie i odtransportowali na salę - tu się zaczął horror. Znieczulenie puszczało mi nie od nóg tylko od brzucha! Kroplówka przeciwbólowa dawała niezbyt długi efekt. Musiałam często się prosić o środki przeciwbólowe, zaglądano do mnie rzadko, brak zainteresowania. Rozumiem, że są inne pacjentki w szpitalu. Leżałam naga pod kołdrą z cewnikiem, drenem, podkładem między nogami i czułam się paskudnie brudna. O 8:59 syn był na świecie, o godzinie 22:00 przyszła siostra w celu pionizacji - kolejny koszmar, od drzwi tak do mnie wystartowała: „No teraz panią przerzucę na bok, spuści pani nogi i idzie się myć”.
Ja do niej grzecznie: „Dobrze, tylko nie szybko i spokojnie”. Chciałam to zrobić mimo potwornego bólu, bo wiedziałam, że im dłużej leżę, tym gorzej dla mnie, w odpowiedzi usłyszałam, że ona się ze mną szarpać nie będzie, bo jej za to nie płacą i trzasnęła drzwiami. Pragnęłam się umyć, rozpłakałam się, chciałam tylko by była w miarę delikatna. Jestem człowiekiem, a nie workiem kartofli! O godzinie 1 w nocy przyszła inna pielęgniarka - przy której dopiero się umyłam, pomogła mi i jakoś dotrwałam rana. Gdy rano prosiłam kogoś z personelu o pomoc przy wstaniu to zaraz wychodzili i kazali radzić sobie samej, pomoc przy umyciu, bo byłam słaba, a nie chciałam leżeć brudna i śmierdząca - to usłyszałam „jak pani słabo to się pani idzie położyć do łóżka”. Pomoc mego męża, mamy i teściowej okazała się bezcenna. Mój mąż pomagał mi wstawać, szedł ze mną do ubikacji, pomagał siadać żeby się wysikać i zmienić podkład, bo sedesy były wysoko zawieszone. Czułam się obrzydliwie, że własny mąż musi patrzeć na takie okropne rzeczy i jeszcze mi przy tym pomagać, bo z bólu miałam ciemno przed oczami, a potrzeba oddania moczu i zmiany podkładu jest oczywista.
fot. iStock
Każda kobieta wie, że zaraz po porodzie nie pachnie się najlepiej, mimo prysznica dalej czułam się brudna i czułam od siebie smród. Mój mąż powtarzał mi „nie przejmuj się tym, chcę byś nie cierpiała i jak najszybciej doszła do siebie”. Chciało mi się wyć, lepiej bym się czuła gdyby pomogła mi jakaś kobieta z personelu, jednak oni kładli wszystko na wszystkich. Tak więc byłam zdana na siebie i pomoc mojej mamy i męża, dzięki którym nie zależałam się w tym łóżku. Mimo strasznego bólu do domu wyszłam w 2. dobie od operacji i to było najcudowniejsze, móc choć na chwilę usiąść w wygodnym fotelu lub położyć na wygodnym łóżku i nie czuć zapachu szpitala. W domu pomału dochodziłam do siebie - wiadomo zajmowałam się synkiem, z pomocą męża wstawałam z łóżka i jakoś działałam.
Gdy rana przestawała już tak strasznie mi dokuczać, z czego niezmiernie się cieszyłam, mówię do męża: „Już mi lepiej, już mnie tak nie boli, coraz lepiej się czuję”. Kropka, koniec, szczęście nie trwało długo, odezwały mi się plecy, dokładnie kręgosłup i mięśnie boczne brzucha. Ból powstały w wyniku napinania się przy próbie każdorazowego wstania czy kładzenia się na łożku bądź siadaniu na fotel, w efekcie zjadałam przez tydzień po 6 tabletek przeciwbólowych na dobę, bo wtedy już nie byłam w stanie nawet chodzić. Podsumowując, jestem najszczęśliwsza na świecie, bo mam syna w ramionach i jest zdrowy, jednak cesarka jest koszmarem. Ból jaki mi towarzyszył bezpośrednio po zabiegu i następstwa jakie niosła za sobą cesarka były dla mnie ledwo do zniesienia. Brak pomocy ze strony medycznej lub ograniczenie jej tylko do podania leków mnie rozczarowały. Wybrałam najlepszy szpital u siebie w mieście i sądziłam, że kobieta rodząca bez względu na rodzaj porodu powinna mieć możliwość godnego traktowania.
fot. iStock
Nie chodziło mi wówczas jak i teraz, żeby nade mną skakać i dmuchać. Bo gdy była przy mnie rodzina to mi pomogła, ale przecież nie byli w szpitalu 24/7. Więc gdy jechali do domu po godzinie 18, bo do tej były odwiedziny, syn trafiał na noworodki, a ja leżałam w bólu i miałam ochotę by ktoś mnie dobił. Obecnie nie wiem czy chcę mieć kolejne dzieci, ale jeśli za kilka lat coś się zmieni lub okaże się, że wyszło coś nieplanowanego to zdecyduję się na prywatny szpital. Ogólnie wolałabym pomęczyć się kilka lub kilkanaście godzin i móc śmigać jak niektóre mamuśki, niż być zależną od pomocy innych, bo serce miałam rozdarte gdy dzieci po naturalnym porodzie były z matkami, a mój biedny syn leżał sam na oddziale noworodków, bo nie miałam jak się nim zająć, przez to czułam się źle i miałam wrażenie, że nawalam na całej linii jako matka. Przebierał go tata, karmił tata, bo matka była rozpłatana i gdy próbowała cokolwiek zrobić, gdy jakoś pod koniec zacisnęłam zęby i zmusiłam się, to straciłam przytomność.
Dziewczyny, kobiety, cesarka jest fajna tylko przez pierwszą godzinę, gdy działa znieczulenie, leżymy i nic nas nie interesuje, dziecko wyjmują, zaszywają - cacy. Potem to już gorzej, chociaż każdy ma inny próg bólu. Dla mnie to była gehenna…
Aleksandra