Mam 29 lat, pracuję na pełen etat, zarabiam przeciętnie. Nie mam długów, nie wydaję ponad stan, staram się oszczędzać. Mimo to nie stać mnie na zakup mieszkania. Nie stać mnie nawet na kredyt.
Kiedyś myślałam, że to kwestia czasu. Jeszcze trochę, jeszcze rok, dwa i uzbieram wkład własny, a bank mi zaufa. Dziś wiem, że to mrzonka. Ceny nieruchomości rosną w tempie, za którym przeciętny człowiek nie ma szans nadążyć. Kredyty niby są, ale rata, którą musiałabym spłacać, przekracza moje możliwości. Po opłaceniu wszystkich rachunków, zostawałoby mi tyle co nic, bez marginesu na życie, niespodziewane wydatki, zdrowie czy zwykłe bezpieczeństwo.
Zobacz także: Rodzice chcą, żebym została blisko, ale ja marzę o ucieczce
Wiem, że wiele osób jest w podobnej sytuacji. Słyszymy, że młodzi są „roszczeniowi”, bo chcą mieszkać na swoim, zamiast latami wynajmować. Tyle że wynajem to często kolejna pułapka. Drogi, niepewny, bez poczucia stabilizacji. A w międzyczasie życie płynie. Inni zakładają rodziny, remontują swoje cztery kąty. Ja mam tylko kalkulacje, wyliczenia i niepokój w głowie.
Mam wrażenie, że posiadanie własnego mieszkania to luksus, na który nie zasługuję. Choć pracuję i się staram, system mówi mi: „to za mało”.
Dorota