Zawsze byłam dobrą córką. Taką, na którą można liczyć i która nie stawia się, nie wychodzi z domu bez słowa, nie robi problemów. Zawsze ułożona, pomocna, grzeczna. Rodzice nigdy nie musieli się mnie wstydzić. Byłam powodem do dumy, studiowałam, pracuję, nie narzekam, ale to wszystko ma swoją cenę. Od lat czuję, że moje życie nie należy do mnie. Każda moja decyzja musi być zgodna z tym, czego oczekują moi rodzice. A oni oczekują tylko jednego: żebym została blisko nich.
Zobacz także: Kocham partnera, ale coraz mniej go lubię
Mama i tata otwarcie mówią, że liczą na to, że zostanę w rodzinnej miejscowości. Chcą mnie „pod ręką” do pomocy, wspólnych niedziel, przyszłej opieki, tego, bym przejęła dom, który budowali całe życie. Ich wizja mojego życia jest prosta. Spokojna praca w pobliżu, mąż „tutejszy”, dziecko, które też będzie chodzić do tej samej szkoły co ja. Tylko że ja wcale tego nie chcę. Od dawna marzę o czymś więcej. O wyjeździe, nowym mieście, pracy, która mnie rozwinie, ludziach, którzy mają inne spojrzenie na świat. Marzę o wolności, której tu nigdy nie poczułam.
Za każdym razem, gdy poruszam temat wyprowadzki, spotykam się z milczeniem lub wyrzutami. „A co z nami?”, „Kto nam pomoże, jak zachorujemy?”, „Chcesz zostawić dom, rodzinę, korzenie?”. Czuję się winna, jakbym miała ich porzucić. Przecież nie chcę zrywać kontaktu, po prostu chcę mieć swoje życie. W głowie ciągle słyszę pytanie, czy naprawdę muszę wybierać między lojalnością a szczęściem?
Chciałabym usłyszeć, że nie jestem egoistką, tylko młodą kobietą, która ma prawo iść własną drogą. Nawet jeśli ta droga zaczyna się od ucieczki.
Ewelina