Wczoraj miałam urodziny. Przepłakałam ten dzień, zamiast spędzić go w gronie bliskich osób. Mam trzydzieści lat i właśnie zdałam sobie sprawę, że odstraszam od siebie ludzi. Faktycznie jest tak, jak powiedział mój ostatni chłopak. Jestem oschła, zimna, nieczuła, zamknięta na świat i nowe doświadczenie.
Zobacz także: On nie chce przyjąć mnie do znajomych na portalach społecznościowych
Marzę o bliskości, własnej rodzinie. Nikogo nie potrafię jednak pokochać. Czuję, że mam na sobie gruby pancerz. Od kiedy pamiętam, boję się ludzi. Tego, że mnie skrzywdzą. Tego, że zostanę wyszydzona, upokorzona. Tak niestety zostałam wychowana.
Moi rodzice w pewnym momencie odcięli się od znajomych, potem rodzeństwa. Mi i mojej starszej siostrze ciągle opowiadali, że nie możemy nikomu ufać. W gestach sympatii widzieli zazwyczaj jakiś podstęp. Nie potrafili zrozumieć, że nie wszyscy są podli i mają złe intencje. Wpadli w jakiś obłęd. Podobno wszyscy zazdrościli nam pieniędzy, niedawno wybudowanej pięknej willi, nowego samochodu. W naszym domu nigdy nie mówiło się o uczuciach. Od dzieciństwa zabraniano mi płakać, skarżyć się na ból, czy strach. Matka powtarzała, że tak zachowują się ludzie słabi. Miałam chodzić jak w zegarku.
Ten zegar nadal tyka. Chciałabym się zmienić, ale nie potrafię. Jestem przykładem na to, że nie wszyscy powinni mieć dzieci. Lepiej ich nie mieć, jeżeli ma się je wychować na tak nieszczęśliwych ludzi, jak ja.
M.