Zastanawiam się, czy moją relację z Justyną wciąż mogę nazywać przyjaźnią. Od czasu studiów to była dla mnie jedna z najbliższych osób. Jako pierwsza dowiadywała się zawsze, co dzieje się u mnie dobrego lub złego. Potrafiłyśmy gadać godzinami, jeździć razem na wakacje, wypłakiwać się i pocieszać, wspierać. Kiedyś każdemu życzyłabym takiej przyjaciółki.
Jak obie zaczęłyśmy pracować, spotkania trochę się przerzedziły, ale wciąż widywałyśmy się regularnie. Wciąż była też pierwszą osobą, do której dzwoniłam, kiedy coś ważnego działo się w moim życiu. A potem stopniowo nasza przyjaźń zaczęła ograniczać się do sporadycznych spotkań.
Zobacz także: Matka zrobiła z mojego brata niedorajdę
Ostatnio miałam urodziny i chciałam się z nią umówić na obiad. Zaproponowałam termin i początkowo jej pasował. Dzień później napisała mi, że jednak wtedy nie może. Tak robiła zresztą od dłuższego czasu, ale sądziłam, że chociaż w moje urodziny to ona dopasuje się do mojego terminu, a nie będzie oczekiwać, że to zawsze ja będę dostępna. Też mam swoje życie, swoją pracę, swoje obowiązki. Nerwy mi puściły i stwierdziłam, że tym razem nie ustąpię. Napisałam, że w takim razie spotkanie urodzinowe odwołane i złapiemy się kiedy indziej, jak wreszcie będzie miała dla mnie czas.
Nie chodzi o to, że ja chcę mieć ją na wyłączność. Jest teraz zakochana, randkuje, zmieniła pracę i ma nowych, fajnych znajomych. Ale zawsze byłyśmy ze sobą blisko, jak siostry i ona nagle tak po prostu mnie odsuwa na boczny tor. Przykro mi z tego powodu, bo nie zrobiłam nic, żeby zostać tak potraktowaną.
Ewa