Jestem mamą dwójki wspaniałych dzieci, Krzysia i Marysi. Mają po 5 i 3 lata. Spełniam się jako mama i uwielbiam nią być. Ogromna w tym zasługa mojego męża, który jest bardzo pomocny. Obowiązkami dzielimy się po równo. Czasem on ugotuje obiad, czasem ja. Czasem on gdzieś wyjdzie z kolegami, a ja zostaję w domu z maluchami, czasem to ja wychodzę, a on się nimi opiekuje. Taki układ, gdzie nikt nie jest poszkodowany, bardzo nam odpowiada, ale trochę to trwało, zanim go wypracowaliśmy. Mąż pochodzi z tradycyjnej rodziny, gdzie wszystko było na głowie jego mamy, a tata nawet nigdy w ręku odkurzacza nie trzymał.
Zobacz także: Moja mama przesadza z medycyną estetyczną
Ja nie wyobrażałam sobie takiego życia. Już na etapie narzeczeństwa mówiłam, że albo w czymś jesteśmy po równo, albo to nie ma sensu. Dzieliliśmy się zadaniami w domu, nauczyłam go gotować proste posiłki, ze sprzątaniem też nie było problemu. Teraz naprawdę rozumiemy się pod tym względem bez słów.
Oczywiście jego mamie to nie odpowiada, bo „za jej czasów było inaczej”. Kto to słyszał, żeby mężczyzna z dziećmi sam w domu siedział, a mamusia po barach z koleżankami chodziła. Jak tłumaczę, że tydzień wcześniej to mąż miał wychodne z kolegami, to słyszę, że nie można trzymać mężczyzny pod kluczem. Jego nie można, ale mnie już tak. Puszczam od lat te uwagi teściowej mimo uszu, ale jest mi coraz trudniej, zwłaszcza że dzieci dorastają i coraz więcej rozumieją.
Krzyś ostatnio stwierdził, że nie posprząta zabawek, bo to „rola mamusi”. Usłyszał to od babci. Krew mnie zalała. To moje dzieci i ja je wychowuję przecież. Chcę, żeby zarówno Krzyś, jak i Marysia rozumieli, że mają w życiu takie same prawa i takie same obowiązki.
Mąż jak się o tym dowiedział to zadzwonił do mamy i zwrócił jej uwagę, żeby takich rzeczy nie wpajała naszym dzieciom, ale ona wie swoje. Strasznie to denerwujące.
Marta