Po wielu bojach zamieszkałam z chłopakiem. Moi rodzice byli przeciwni, jego też, na dodatek były problemy finansowe, ale się udało. Jesteśmy razem przez całą dobę i sama nie wiem, czy to był najlepszy pomysł. Niby się dogadujemy, ale mam wrażenie, że on poczuł się zbyt pewnie. Traktuje mnie jak swoją żonę, jakbym była z nim od 20 lat i znała go na wylot. A tak przecież nie jest i o niektórych rzeczach wolałabym nawet nie wiedzieć. On nie ma problemu, żeby ściągnąć przy mnie przepocone skarpetki, rzucić je w kąt i wywalić nogi na stół. Albo beknąć przy obiedzie.
Niby każdy facet się tak zachowuje, ale on nie rozumie jednego, jest jakaś granica obciachu i wstydu. Skoro jemu nie zależy na dobrej atmosferze, to jeszcze to jakoś zniosę. Ale najgorsze jest to, że mnie też chce pozbyć resztek prywatności. Jemu się wydaje, że skoro widzi mnie nago w sypialni, to w łazience też może. Ciągle włazi, kiedy jestem w środku. Nieważne, co bym tam nie robiła, to dla mnie krępujące i dziwne! Niestety nie mamy żadnego zamknięcia i nie potrafię się przed tym obronić.
Zobacz także: Czy zwrócić uwagę sąsiadom, aby nie wystawiali śmieci na klatkę schodową?
Kiedy biorę prysznic, to on nie widzi powodu, dlaczego miałby nie wejść i się nie wysikać. On twierdzi, że przesadzam, a to tylko oszczędność czasu. Rano mu się spieszy, więc na co miałby czekać... Zupełnie nie rozumie moich pretensji i dalej robi to samo.
Innym razem ja siedziałam na muszli klozetowej, wszedł bez pytania i zaczął sobie układać włosy. Tak, jakby mnie tam nie było. Po kilku minutach udało mi się wrzaskiem wymusić, żeby zostawił mnie samą i dopiero mogłam wstać. Ok, fajnie, że się mnie nie krępuje, ale to już jest przegięcie! Spaliłabym się ze wstydu, gdybym go przyłapała na toalecie.
Proszę, tłumaczę, błagam i jak grochem o ścianę.
Basia