Dwa miesiące temu zmieniłam pracę. W nowej firmie nie wymaga się mojej obecności, więc obowiązki wykonuję zdalnie. Przyznam, że to wygodne, bo nie tracę czasu na dojazdy. Mogę dłużej pospać, a w razie potrzeby, takiej jak na przykład wizyta u lekarza, wyjść na chwilę i nikogo o tym nie informować.
Zobacz także: Czy odezwać się do chłopaka, któremu dwa miesiące temu dałam kosza?
Partner, z którym mieszkam, uważa, że skoro nie dojeżdżam do pracy tak jak on, powinnam wziąć na siebie wszystkie domowe obowiązki. Gotowanie, sprzątanie, zakupy. Bo on jest „zmęczony” jak wraca do domu, choć do pracy dojeżdża w 20 minut samochodem. Dla mnie to przesada. Dlaczego mam robić wszystko tylko dlatego, że pracuję z domu? Przecież TEŻ pracuję, a nie leżę sobie cały dzień na kanapie. Mogę czasem coś ugotować, ale dlaczego on oczekuje, że zrobię obiad codziennie? Raz niech gotuje on, raz ja. Może to przecież robić po południu, jak wraca do domu. Tak samo sprzątanie i zakupy. Powinniśmy się dzielić po równo tymi obowiązkami.
W czasie pandemii nie byliśmy razem, więc to dla nas nowa sytuacja, kiedy ktoś z nas pracuje zdalnie. Kto ma Waszym zdaniem rację?
Gosia