Oboje z mężem pochodzimy z Warszawy i tutaj też mamy swoich rodziców. Z jednej strony to wielkie szczęście, bo kiedy w przyszłości zdecydujemy się na dzieci, dziadkowie będą pod ręką do pomocy. Z drugiej strony muszę ciągle znosić niezapowiedziane wizyty mojej teściowej.
Ogólnie to miła kobieta, nie mogę powiedzieć, że nie. Wydaje mi się jednak, że co za dużo to niezdrowo. Jest u nas 2,3 razy w tygodniu. Przynosi obiady, robi nam zakupy, choć nigdy o to nie prosimy. Za każdym razem proszę męża, żeby oddał jej pieniądze za artykuły spożywcze, choć nierzadko długo zalegają one w lodówce. Ona po prostu kupuje nam to, co sama lubi, a nie to, co my najchętniej jemy. Bez sensu, ale nie da się jej wytłumaczyć, żeby przestała to robić.
Zobacz także: Pokolenie bezdzietnych 30-latek. Te zdania słyszą najczęściej
Czasem leżymy na kanapie, jest romantycznie, oglądamy coś albo mamy ochotę na bliskość, a tutaj dzwonek do drzwi. Teściowa. Musi sprawdzić, czy u jej „dzieci” wszystko dobrze i czy niczego nie potrzebują.
Wiem, że ludzie mają gorsze problemy, ale czuję do tej kobiety coraz większą niechęć. I złość na męża, że nie powie jej wprost, aby dała nam więcej przestrzeni. On uważa, że przesadzam, a mnie nie wypada zwrócić jej uwagę. Wolałabym, żeby sam załatwił to z własną mamą.
Byłyście w podobnej sytuacji? Co robić?
Aneta