Od dzieciństwa miałam mnóstwo kompleksów. Byłam bardzo nieśmiała, wycofana. Nieustannie dokuczano mi z tego powodu. Byłam klasową ofiarą, kujonem na którym wszyscy się wyżywali, ale bardzo chętnie spisywali od niego matmę. Nie potrafiłam odpyskować innym dzieciom. Marzyłam, aby stać się kimś lubianym, akceptowanym. Godziłam się więc na wszystko, co kazali mi robić inni ludzie. Chciałam po prostu zaskarbić sobie ich sympatię. Nie widziałam wtedy innej drogi.
Zobacz także: Mój chłopak woli spędzać czas z kumplami niż ze mną
W dorosłym życiu asertywność też nie była moją mocną stroną. Przez długie lata nie potrafiłam odmawiać, stawiać swoich granic. Pozwalałam, aby inni mną manipulowali. Fatalnie się z tym czułam. Wchodziłam w toksyczne związki z mężczyznami. W końcu zaczęłam mieć tego serdecznie dość i postanowiłam zmienić swoje życie. Poszłam na terapię. Czuję się znacznie szczęśliwsza. Zaczęłam się nareszcie akceptować, lubić. Mam odwagę być sobą, już nie udaję. Nadal jestem empatyczna, ale na pierwszym miejscu stawiam swoje uczucia, a nie potrzeby innych.
Moi bliscy nie cieszą się z postępów, jakie zrobiłam. Nikt mi nie dopingował, kiedy opowiedziałam im o terapii. Mam wrażenie, że było im wygodniej przed moją metamorfozą. Mój partner czuł się świetnie, gdy mógł za mnie decydować. Teraz, gdy na coś się nie godzę albo nie robię tego, co mi doradza, strasznie się irytuje. Moja siostra obraziła się, że nie chcę przez kolejny weekend zajmować się jej dziećmi, bo chcę mieć czas dla siebie. Podobno stałam się okropną egoistką. Jestem nimi bardzo zawiedziona...
Ania
Zobacz także: Narzeczony rzucił mnie dla nieatrakcyjnej dziewczyny