Mam dwadzieścia dziewięć lat, a na koncie sześć związków, które rozpadły się mniej więcej po roku. Straciłam już nadzieję, że kiedykolwiek się to zmieni i w końcu będę szczęśliwa. Dopiero niedawno uświadomiłam sobie, że klęska mojego życia prywatnego to nie zwykły pech, ale wyłącznie moja wina.
Zobacz także: Przyjaciółka bez słowa wyjaśnienia zerwała ze mną kontakt. Kumplowałyśmy się przez 16 lat
Gdy poznaję kogoś nowego, bardzo szybko się zakochuję. Jestem romantyczką. Za każdym razem mam wrażenie, że znalazłam tego jedynego, prawdziwy ideał. Potem okazuje się jednak, że to tylko mrzonka, a facetowi, w którym się zadurzyłam, bardzo daleko do mężczyzny moich marzeń. Zamiast zacząć pracować nad relacją i na bieżąco wyjaśnić nieporozumienia, nagle się wycofuję. Tracę cierpliwość do osoby, z którą przez tyle miesięcy się spotykałam. Jedna wada potrafi przysłonić mi mnóstwo zalet. Zniechęcam się i od razu kończę znajomość.
Wiem, że to dziecinne zachowanie. Przyjaciółki tłumaczą mi, że mój książę z bajki nie istnieje i powinnam zejść w końcu na ziemię, bo zostanę sama jak palec. Przyznaję im rację, tylko nie mam pojęcia, jak się zmienić. Jak zacząć się przełamywać?
K.
Zobacz także: LIST: „Rodzice mają na mnie fatalny wpływ”