Wynajmuję mieszkanie. Branie kredytu hipotecznego uważam w moim przypadku za beznadziejny pomysł. Nie mam męża. Od dwóch lat dzielę życie z ukochanym partnerem. Nie mam dzieci i nie zamierzam zostać matką. Mam za to świetną, dobrze płatną pracę, która mnie inspiruje i dzięki której ciągle się rozwijam, mnóstwo pasji i pięknych planów. Kocham moje życie. Jestem spełniona i bardzo szczęśliwa. Niestety nie wszystkim się to podoba.
Zobacz także: Inaczej wyobrażałam sobie macierzyństwo. Córka mnie męczy
Przez moje „dziwne poglądy ” i „podejrzany” sposób na życie rodzina traktuje mnie jak czarną owcę. Zaczęło się już dziesięć lat temu, kiedy mimo świetnych wyników na maturze, zrezygnowałam z miejsca na Politechnice. Zdawałam na nią dla świętego spokoju. Nigdy nie zamierzałam zostać inżynierem. Marzyłam, żeby studiować na ASP. W tajemnicy przygotowywałam się do egzaminów. Dostałam się na upragnione projektowanie wnętrz. Nikt mi nawet nie pogratulował. Rodzice i dziadkowie pukali się tylko w głowy. Byli na mnie obrażeni. Jako jedyna z rodzeństwa nie bałam się wyrażać swoich opinii. Nie robiłam tego, co mi nakazali.
Potem pojawiły się kolejne rzeczy, z którymi moja rodzina nie potrafi się pogodzić. Odeszłam od swojego wieloletniego chłopaka. Byliśmy razem od pierwszej klasy liceum. Był synem przyjaciela ojca. Wspaniały człowiek, ale w pewnym czasie zaczęliśmy się rozmijać. Mieliśmy inne priorytety, osobowości i plany na życie. On wciąż mówił o ślubie i dzieciach, a ja czułam, że jestem z nim tylko z przyzwyczajenia. Chciałam podróżować. Nie miałam ochoty zakładać rodziny. Nikt nie mógł zrozumieć, dlaczego oddałam mu pierścionek zaręczynowy. Znów wszystkich zawiodłam.
Potem na dodatek okazało się, że nie zamierzam brać kredytu na mieszkanie. Tak dobrze zarabiam i „siedzę na wynajmowanym”. Idiotyzm. Coś najwyraźniej jest ze mną nie tak. Do tego jeszcze te ciągłe podróże i to, że nie wiem, gdzie będę mieszkała za pół roku. A ja pracuję zdalnie. Mój partner także. Bardzo często podróżujemy. Czujemy się idealnie jako cyfrowi nomadzi. Mieszkaliśmy przez pół roku w Tajlandii. Potem przenieśliśmy się do Włoch. Teraz myślimy o kolejnym wojażu do Ameryki Południowej.
Jestem nieakceptowana przez osoby, które powinny mi dawać wsparcie i kochać mnie bezwarunkowo. Niestety nie mam już złudzeń, że się to zmieni. Jestem i będę najgorszą córką i wnuczką. Za każdym razem, gdy widuję się z rodziną, wpadam w stany depresyjne. Źle się czuję w ich towarzystwie. Prawią mi morały albo złośliwości. Przeżywam to bardzo, choć nie powinnam.
Co powinnam zrobić? Odciąć się od nich, czy nadal walczyć o to, by w końcu mnie zaakceptowali? Mam już mętlik w głowie...
Agata
Zobacz także: Matka i siostra ciągle wplątują mnie w swoje konflikty