Piszę z dość nietypowym problemem, bo jestem ciekawa, czy u kogoś wygląda to podobnie. Jestem z R. od prawie roku. Na początku było między nami idealnie, wiadomo. On się starał, ja się starałam, były motyle w brzuchu. Przy pierwszych naszych poważniejszych kłótniach zawsze mnie przytulał, a jak płakałam to ocierał mi łzy i mówił, że serce mu pęknie od tego widoku. Potrafił przeprosić pierwszy, zwłaszcza gdy kłótnia była wywołana przez niego.
Zobacz także: Mój chłopak ciągle zmienia prace. Nie mam już siły go wspierać
Teraz jednak nie mam prawa płakać przy nim. Jak tylko zaczynają mi lecieć łzy, R. zaczyna być jeszcze bardziej wściekły. Krzyczy, że zachowuję się jak beksa, szydzi ze mnie, wyżywa się. Czasem wychodzi z pokoju albo mówi, żebym ja zeszła mu z oczu, bo on już nie może mnie znieść. Nie płaczę często, staram się panować nad emocjami, ale czasem, kiedy urządza mi jakąś awanturę dosłownie o nic, przestaję się kontrolować i zaczynam płakać. Na niego działa to jednak tak, że jeszcze bardziej się nakręca. Chciałabym, żeby reagował tak jak na początku związku, czyli mnie przytulał, mówił łagodnym głosem, a nie naśmiewał się, wrzeszczał i nazywał beksą.
Jestem ciekawa, jak wygląda to w waszych związkach. Jak partnerzy reagują na wasz płacz? Czy zachowanie R. jest waszym zdaniem normalne i to ze mną jest coś nie tak?
M.