Mój 3,5-letni związek, który uważałam za wyśniony, wymarzony, idealny, właśnie przeszedł do historii. Mieszkaliśmy razem, rozmawialiśmy o wspólnej przyszłości, w planach była budowa domu, dzieci i przygarnięcie psa ze schroniska. Praktycznie się nie kłóciliśmy, każde nieporozumienie potrafiliśmy na spokojnie przegadać. Był pierwszą osobą, z którą dzieliłam się problemami i radościami. Uważałam, że jest moim najlepszym przyjacielem, facetem mojego życia, przyszłym mężem i ojcem naszych dzieci.
To, co wspólnie zbudowaliśmy, nie było jednak dla niego tak ważne, jak dla mnie. Stwierdził, że czuje się zbyt stabilnie przy mnie, a przez to jest nudno. Chciałby w relacji ognia, iskier, może nawet niepewności, a ja jestem „za dobra”. I tutaj moje szczere pytanie, czy naprawdę można być „za dobrym”? Czy to moja wada, jeśli się o niego troszczyłam, słuchałam go, byłam mu wierna, nie dawałam powodów do zazdrości?
Zobacz także: Narzeczony zostawił mnie na lodzie, a teraz znów o mnie walczy
Przez 3,5 roku mój charakter się nie zmienił, zawsze byłam wspierającą partnerką. Po co ze mną był tyle czasu, robił wspólne plany, mówił o zaręczynach i ślubie, skoro nagle doszedł do wniosku, że nasza relacja wieje nudą? Dodam tylko, że nie byłam bluszczem w tym związku. Nie ograniczałam jego wyjść z chłopakami, mógł z nimi nawet wyjeżdżać na męskie weekendy. Jestem osobą, która ma swoją pasję, fotografię, więc to nie było tak, że każdy wieczór spędzaliśmy na kanapie przed telewizorem. Chodziłam na kursy, sesje, uprawiam też regularnie sport, mam swoje przyjaciółki. On nie był całym moim światem, ale był bardzo ważną jego częścią. Nagle postanowił, że już nie chce nią być.
Mam wrażenie, że już nigdy nie pokocham nikogo tak, jak jego. W mojej głowie on ciągle jest facetem mojego życia, tym jedynym. Jak mam się pozbierać po tym, co usłyszałam? Jak mam dobrze o sobie myśleć? Nie rozumiem, co tak właściwie się stało.
Dominika