Związałam się z Rafałem ponad trzy lata temu. Chyba pierwszy raz w życiu jestem aż tak zakochana. Tworzymy naprawdę zgrany duet. Rozumiemy się bez słów. Prawie się nie kłócimy, mamy wspólne hobby i uwielbiamy spędzać ze sobą czas. Niestety nie jest tak idealnie, jak mogłoby się wydawać. Niedawno mieliśmy rocznicę. Było romantycznie i wspaniale do momentu, w którym po raz kolejny postanowiłam poruszyć z nim temat wspólnego mieszkania. Wcześniej zawsze wykręcał się od takich rozmów. Tym razem się strasznie zirytował, a mi zrzedła mina, bo powiedział mi, że w ogóle nie ma takiej potrzeby...
Zobacz także: Narzeczony chce, żebyśmy zamieszkali u jego rodziców. Moim zdaniem to fatalny pomysł
Zdaniem Rafała wspólne mieszkanie to wcale nie kolejny piękny etap w związku, ale niepotrzebne zawracanie głowy. Mówi, że pary, które razem mieszkają, prędzej czy później zaczynają narzekać na rutynę i o wiele częściej się kłócą. Podobnie było w jego poprzednim związku, dlatego nie ma zamiaru powtarzać tego błędu. Pół roku po tym, jak wprowadził się do swojej narzeczonej, rozstali się. Rozumiem, że może mieć złe wspomnienia, ale nie pojmuję, dlaczego zakłada, że z nami będzie identycznie.
Czuję się zraniona i zawiedziona. Jak można nie chcieć zasypiać i budzić się u boku osoby, którą się kocha? Mam zupełnie inne doświadczenia niż on. Mieszkanie razem uważam za coś wspaniałego. To zupełnie inny rodzaj bliskości. Miałam nadzieję, że doświadczę jej z Rafałem. Znudziło mi się już wychodzenie od niego w środku nocy i ciągłe zamawianie taksówek. Nie lubię mieszkać sama... Nie wiem, jak na niego wpłynąć, aby w końcu zmienił zdanie i dał nam szansę na rozwój relacji.
Kasia
Zobacz także: LIST: Przez lata byłam ateistką, ale teraz moje poglądy się zmieniły. Psuje się przez to mój związek...