Od kiedy pamiętam, nigdy nie byłam z siebie zadowolona. Nie potrafiłam zaakceptować siebie takiej, jaką jestem. Już jako nastolatka miewałam bardzo depresyjne okresy i za bardzo przeżywałam wszystkie nawet najmniejsze niepowodzenia. Marzyłam, aby wymazać ze swojego życiorysu wszystkie gafy, nieprzyjemności, czy upokorzenia. To chyba dlatego już od wielu lat ciągle resetuję swoje życie. Wciąż zaczynam nowe etapy. Chyba już się w tym pogubiłam...
Zobacz także: Mój 30-letni partner wozi pranie do swojej mamy
Wszystko zaczęło się na studiach. Byłam na filologii francuskiej. Pamiętam, że na któryś ćwiczeniach prowadząca bardzo mnie skrytykowała. Kolejny raz byłam nieprzygotowana, marnie mi szło - w pełni zasłużyłam na słowa krytyki. Zamiast jednak wziąć się do pracy i udowodnić, że mogę i potrafię, przestałam chodzić na zajęcia. Byłam wtedy nadwrażliwa. Poczułam się przez nią upokorzona, beznadziejna...
To wtedy pojawił się pierwszy impuls do zmian. Pomyślałam, że znajdę sobie inny kierunek. Zaczęłam studiować dziennikarstwo. Po kolejnych dwóch latach spotkało mnie coś podobnego jak na filologii. Znowu się przeniosłam, tym razem na historię. Zaczynanie wszystkiego z czystą kartą, te wspaniałe nowe początki stały się moim uzależnieniem. Nowi ludzie, nowe aspiracje, nowe wrażenia i zupełnie nowa ja - to było coś, czego potrzebowałam jak tlenu.
Mijają lata, a ja nadal żyję nowymi etapami. Stabilność mnie przeraża. Wciąż zmieniam prace i otoczenie. Ciągle się przeprowadzam. Nie potrafię stworzyć też trwałego związku. Po paru miesiącach spotykania się z kimś, zaczynam czuć się nieprzyjemnie przytłoczona. Gdy tylko z czyiś ust padają miłosne deklaracje, a relacja staje się poważniejsza, od razu zrywam z nim kontakt. Jestem już zmęczona swoim życiem...
J.
Zobacz także: LIST: „Po kilku latach poznawania facetów przez aplikacje randkowe straciłam nadzieję na miłość...”