Przyjaciele i rodzina mają mnie za bardzo optymistyczną i pewną siebie osobę. Od zawsze widzieli we mnie kogoś o silnym charakterze, kto nigdy się nie poddaje i zawsze potrafi stawiać czoła nawet najtrudniejszym sytuacjom. Wiedzieli, że zawsze mogą na mnie liczyć, że zawsze we wszystkim im pomogę i opanuję chaos, jaki wokół nich zapanował. Mimo że jestem najmłodsza z rodzeństwa, to ja od lat jestem opoką rodziny. Moich rodziców, choć zawsze starali się zapewniać nam dobre życie, niestety nie można nazwać idealnymi. Przez ich kłótnie atmosfera w domu była często nie do zniesienia. Dochodziło do tego, że musiałam ich godzić, a do tego wspierać emocjonalnie starsze rodzeństwo.
Zobacz także: Doszło do mnie, że nie kocham partnera dzień po tym, jak mi się oświadczył...
Przyjmuję ten schemat zachowań po dziś dzień. Nie potrafię odciąć się od toksycznej rodziny, która ma mnie za superwoman. Nikt nie pyta, jak się mam, czy dobrze sobie radzę - gdy tylko wpadam na jakieś rodzinne spotkania matka, ojciec, brat i siostra zalewają mnie swoimi problemami. Podobnie zachowują się moi przyjaciele. Nie zdają sobie sprawy że za fasadą osoby, która niczego się nie boi i doskonale daje sobie ze wszystkim radę, skrywa się ktoś nadwrażliwy.
Wielokrotnie próbowałam opowiedzieć im, jak naprawdę się czuję. Nie potraktowali tego poważnie, raczej jako żart. Bo przecież nikt nie widział mnie smutnej i załamanej od lat. A ja od ponad roku choruję na depresję. W końcu doszło do tego, że zaczęłam ukrywać swoje prawdziwe emocje. Biorę leki, chodzę na psychoterapię, ale wiem, że do wyzdrowienia jeszcze daleka droga.
Mam dwadzieścia dziewięć lat i czuję się jak wrak. Mam ochotę wykrzyczeć wszystkim, że też jestem człowiekiem, mam prawo do słabości i że mi też należy się odrobina uwagi...
C.
Zobacz także: Chłopak chce znać każdy szczegół z mojego życia... W naszym związku nie ma prywatności