Jesteśmy z M. parą już prawie od pół roku. Do tej pory układało się między nami bardzo dobrze, ale ostatnio byłam świadkiem czegoś, co mnie mocno zaskoczyło. M. jest teraz trochę zaziębiony, wiadomo, taki czas w roku, że się łapie różne infekcje. Ma katar, trochę boli go gardło i ma lekki stan podgorączkowy, dosłownie 36,8 stopni.
Ja przy takich objawach byłam w stanie normalnie pracować, tyle że zdalnie. Pójść do apteki, ugotować sobie coś. Nieraz miewałam 38-39 stopni, ale i tak, mimo osłabienia, byłam wtedy w stanie funkcjonować. M. jest za to typowym chorującym facetem. Lekkie objawy urosły do rangi walki o życie, dosłownie.
Zobacz także: Przyjaciółka podrywa wyłącznie tych facetów, którzy wpadną mi w oko...
Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to, że takie podejścia chyba nauczyła go mama. Do tej pory widziałam ją dwa razy i wydała mi się bardzo nadopiekuńcza w stosunku do niego. Czas jego choroby tylko to potwierdził. Przyjechała do niego ostatnio, żeby mu gar rosołu ugotować. Przy okazji zrobiła mu pranie, podała leki, siedziała przy jego łóżku i ubolewała, że on taki chory biedulek. Wiem to wszystko od niego, bo z zachwytem mi opowiadał, jaką ma troskliwą mamę.
Przeraziło mnie to, że jest takim maminsynkiem. Dorosły facet, którego trzeba trzymać za rączkę, jak ma stan podgorączkowy. To brzmi absurdalnie. Czuję w związku z tym niesmak, naprawdę. Rozumiem, jeśli ktoś potrzebuje pomocy i opieki, jeśli naprawdę poważnie choruje, ale lekki katar i stan podgorączkowy to nie koniec świata.
Wasi partnerzy też tak przeżywają swoje przeziębienia?
Maryla