Od ubiegłego weekendu, chyba jak większość kobiet w Polsce, myślę o słowach Jarosława Kaczyńskiego. Zdaniem prezesa za coraz niższą dzietność w naszym kraju odpowiadają kobiety, które „dają w szyję” równo z mężczyznami. Oni mogą jednak nadmiernie pić przez 20 lat i dopiero wtedy się uzależniają, a my stajemy się alkoholiczkami już po 2 latach. I wtedy ciąża i rodzenie nam nie w głowie.
Gdyby to nie było takie straszne, może nawet byłoby zabawne. Wiadomo jednak, że obecna sytuacja w naszym kraju nie sprzyja matkom. Zaostrzenie prawa antyaborcyjnego i strach, co się stanie, gdy dziecko okaże się chore, to jedna kwestia. Brak pomocy dla osób niepełnosprawnych – kolejna. Do tego szalejąca inflacja, rosnące raty kredytów, załamanie na rynku mieszkaniowym, drożyzna w sklepach. Ludzi zwyczajnie nie stać na dzieci. Można urodzić, ale co dalej?
Zobacz także: Bezdzietność z wyboru. 8 mitów, w które musimy wreszcie przestać wierzyć
Ja jednak należę do jeszcze innej grupy, którą się marginalizuje. Mam 36 lat, nie daję w szyję, tak jak określił to prezes. I nie mam dzieci, bo zwyczajnie nie chcę ich mieć. Nie każda kobieta musi i chce być matką. Nie czuję w sobie instynktu, a przecież nie zdecyduję się na ciążę ze względu na presję społeczną. Mam prawo do tego, żeby nie mieć dziecka, tak samo jak inni mają prawo do tego, żeby je mieć. To zawsze jest kwestia osobistego wyboru.
Wrzucanie wszystkich kobiet do jednego wora jest zwyczajnie krzywdzące. Każda z nas ma inną historię, inne problemy i inne potrzeby.
Celina