Nigdy nie wierzyłam w przyjaźń damsko-męską i moja relacja z P. jest na to najlepszym dowodem. Na początku był niby tylko moim kolegą, później nazywałam go przyjacielem, ale wreszcie zapragnęłam czegoś więcej.
Moim zdaniem tego nie da się uniknąć, kiedy dwie osoby są sobie tak bliskie. Z nikim nie rozmawia mi się równie dobrze, jestem w stanie powierzyć mu największe sekrety i nigdy mnie nie zawiódł. Myślę, że to działa w dwie strony.
Problem w tym, że nie umiem się do tego przyznać i to trwa już kilka lat.
Mniej więcej od 2015 roku zbieram w sobie odwagę, żeby mu o wszystkim powiedzieć, ale on wcale mi tego nie ułatwia. Traktuje mnie prawie jak siostrę, zwierza się i przedstawia kolejne dziewczyny. A ja czekam tylko, kiedy znowu będzie sam.
Zobacz również: Miłość to czasem za mało. Przekonałam się o tym, gdy mój narzeczony uzależnił się od leków...
Nie mogę patrzeć na to, jak próbuje ułożyć sobie życie z kimś innym. To ja powinnam być na jej miejscu, ale z każdym rokiem coraz trudniej mi o tym mówić. Siedzę z założonymi rękami i czekam, aż to on zrobi pierwszy krok.
Być może nigdy się nie doczekam i on faktycznie niczego do mnie nie czuje. Ale równie prawdopodobne jest to, że bije się z myślami tak samo jak ja. Ta niepewność mnie powoli wykańcza. Chciałabym, żeby to było prostsze.
Chce mi się płakać, kiedy nazywa mnie swoją koleżanką.
Agata