Dawno nie poznałam tak wspaniałej osoby jak Marek. Ciepłej, otwartej i empatycznej. Moi poprzedni partnerzy nie dorównywali mu pod żadnym względem. W żadnym związku nie czułam się obdarzona takim zainteresowaniem i szacunkiem. Wiedziałam, że na Marka mogę liczyć w każdej sytuacji. O ostatnich siedmiu miesiącach, jakie z nim spędziłam, na pewno będą myślała jak o jednym z najradośniejszych etapów mojego życia. Niestety teraz czuję się, jakby moje szczęście legło w gruzach...
Zobacz także: LIST: „Partner nie chce się zajmować naszym dzieckiem. Nie mam czasu iść nawet do toalety”
Po raz pierwszy zaczęłam zauważać problemy Marka mniej więcej po czterech miesiącach znajomości. Poszliśmy na kolację do naszej ulubionej włoskiej restauracji. Zachowywał się dziwnie. Miał nieobecny rozbiegany wzrok. Jego wypowiedzi były nielogiczne... Nie poznał kelnera, z którym rozmawialiśmy chyba z piętnaście razy. Nie był w stanie dokonać wyboru co do dania, jakie zamierza zjeść.
Nie miałam pojęcia, co się z nim dzieje. Jedyne, co przyszło mi wtedy do głowy było to, że musiał zażyć jakiś narkotyk. Gdy go o to zapytałam, nie zaprzeczył... Kolacja była katastrofą. Odprowadziłam go do domu i postanowiłam o tym zapomnieć. Moim znajomym też zdarzały się kiedyś eksperymenty z narkotykami. Nie chciałam robić mu wyrzutów, w końcu to był pierwszy raz...
Gdy kolejnego dnia zadzwonił, był załamany. Przepraszał mnie. Powiedziałam, że wolałabym, aby już nie dochodziło do takich sytuacji, ale że między nami wszystko w porządku i żeby się już tak nie przejmował. Wszystko wróciło do normy. Nie widywaliśmy się przez kilka dni, a potem spędziliśmy wspaniały weekend za miastem.
Dwa miesiące później wydarzyło się coś podobnego, tyle że znacznie gorszego od wieczoru w restauracji. Byłam umówiona z Markiem w jego domu. Stałam przed drzwiami wejściowymi i wydzwaniałam domofonem. Nie otwierał. Nie odbierał telefonu. Widziałam, że w jego mieszkaniu palą się światła. Byłam skołowana. Weszłam do klatki, gdy ktoś akurat z niej wychodził. Zaczęłam pukać do drzwi, ale nadal nie otwierał. Nacisnęłam na klamkę, okazało się, że drzwi są otwarte. Gdy weszłam do środka, odebrało mi mowę...
Marek leżał na podłodze z oczami utkwionymi w suficie. Wokół niego leżały odłamki szkła. Musiał pobić kilka butelek. Z rany na jego dłoni sączyła się krew. Podbiegłam do niego, próbowałam go podnieść. Mówiłam do niego i krzyczałam, ale on nadal tylko wpatrywał się w sufit. Byłam przerażona. W końcu zadzwoniłam po pogotowie. Ocknął się dopiero, gdy przyjechała po niego karetka. Zabrali go do szpitala psychiatrycznego. Na szczęście szybko z niego wyszedł.
Do tej pory nie mam jednak pojęcia, co tak naprawdę mu jest. Wiem tylko, że na coś choruje, ale nie chce mi powiedzieć na co... Powiedział, że mnie kocha, ale nie chce rujnować mi życia i dlatego podjął decyzję o rozstaniu. Nie rozumiem, czemu nie powiedział mi o swoim problemie, zrozumiałabym go albo chociaż spróbowałabym zrozumieć. Tak bardzo chciałabym mu pomóc...
Agnieszka
Zobacz także: Nigdy nie chodzę z moim partnerem do kina i restauracji. Szkoda mu na to pieniędzy…