Od pierwszej klasy liceum borykam się z kleptomanią. Wszystko zaczęło się, gdy rodzice mieli poważny kryzys. W domu panowała okropna napięta atmosfera, przerywana od czasu do czasu burzliwymi kłótniami. To po jednej z nich po raz pierwszy coś ukradłam. Wybiegłam zdenerwowana z domu i nie poprosiłam ojca o kieszonkowe. Weszłam do osiedlowego sklepiku i sięgnęłam po ulubiony napój.
Zobacz także: Moja córka ma już kilka miesięcy, a ja nadal nie potrafię jej pokochać
Bez zastanowienia i jak najszybszym ruchem schowałam puszkę do torebki. Chcąc udać zrelaksowaną, jak gdyby nigdy nic podeszłam do stoiska z gazetami i zaczęłam przeglądać jedną z nich. Gdy opuściłam sklep, poczułam jakby wstępowały we mnie nowe siły. To była euforia. Czułam się dziwnie podekscytowana i zadowolona.
Potem, choć miałam pieniądze, powtarzałam swoje wybryki w sklepach. Nic tak jak drobne kradzieże nie poprawiało mi humoru i nie rozładowywało emocjonalnego napięcia. Stawało się coraz większe, bo rodzice się rozwodzili. Decydując, z kim zamieszkam po rozwodzie, stawałam się coraz bardziej zestresowana i nieszczęśliwa.
Potem odkryłam, że jeszcze większą satysfakcję niż wykradanie rzeczy ze sklepów, daje mi zabieranie przedmiotów ludziom. Adrenalina była jeszcze większa, doznania przyjemniejsze... Czapeczka z daszkiem, którą ktoś na moment odłożył na siedzenie w tramwaju, brelok z puszkiem, który był przyczepiony do czyjeś torebki. To były moje nowe trofea. Kradłam też rzeczy należące do rodziny i przyjaciół. Czyjaś ulubiona książka, kolczyki...
Miałam potem wielomiesięczne przerwy od tego typu zachowań. Zawsze wracają jednak, kiedy zaczyna się w moim życiu jakiś stresujący etap. Tak było i teraz. Zmieniłam ostatnio pracę. Atmosfera jest gęsta, a szef bardzo wymagający. Po konferencji, na której nie poszło mi tak dobrze, jak chciałam, powiedział mi kilka gorzkich słów.
Wróciłam potem do biura. Zauważyłam torebkę koleżanki, leżącą na jej biurku. Wiedziałam, że nie ma jej jeszcze w budynku. Podeszłam do niej i delikatnie rozsunęłam zamek. Poczułam miły dreszcz... Chciałam zabrać coś małego, niepozornego i oczywiście niekosztownego. W tym momencie weszła...
Zaczęła na mnie krzyczeć. Nazwała mnie złodziejką. Nie protestowałam, bo przecież faktycznie nią jestem... Wzięłam kilka dni wolnego. Nie potrafię póki co wrócić do pracy. Czuję się okropnie.
Nie wiem, jak się zachować. Czy poprosić ją o spotkanie i powiedzieć jej o swoim problemie? Czy po prostu złożyć wypowiedzenie?
E.
Zobacz także: Mam ataki paniki. Boję się, że coś takiego przydarzy mi się w pracy