Od kiedy pamiętam, nie potrafię całkowicie otworzyć się na innych ludzi. Mam świetne koleżanki, ale żadnej przyjaciółki. Podobnie jest z partnerami. Wchodzę w relacje i choć na pozór wszystko wygląda świetnie, nigdy nie jestem w stu procentach zaangażowana. Jeśli czuję, że zaczynam być dla kogoś środkiem wszechświata i z jego ust padają deklaracje o byciu razem przez całe życie, czy stworzeniu rodziny, zaczynam panikować... Od razu chcę rzucić się do ucieczki.
Zobacz także: Mam ataki paniki. Boję się, że coś takiego przydarzy mi się w pracy
Lubię ludzi, ale nie mogę znieść momentu, gdy ktoś zaczyna za bardzo się do mnie zbliżać. Było tak już od dzieciństwa. Gdy któraś z koleżanek z klasy miała nadzieję, że od teraz będziemy nierozłączne, momentalnie zaczynałam się od niej odsuwać. Przesiadałam się, szukałam nowego kontaktu, pozostawiając ją w wielkim zdziwieniu. Czułam się po prostu dziwnie niekomfortowo. Jak w pułapce. Potem przychodził irracjonalny strach.
Zostało mi to do dziś. Nie potrafię przez to stworzyć harmonijnego, szczęśliwego związku. Choć za każdym razem wydaje mi się, że tym razem będzie inaczej, schemat ciągle się powtarza.
Początki są piękne i romantyczne. Jestem kimś zafascynowana, ale mimo wszystko zawsze zostawiam sobie margines emocjonalnej wolności. Wydaję mi się, że już lada moment zakocham się dosłownie bez pamięci, ale gdy widzę, że ktoś zaczyna kochać mnie całym sercem, zaczynam zachowywać się nielogicznie. Choć marzę o tym, aby stworzyć udaną relację, na myśl o tym, że mam być z kimś na zawsze, ogarnia mnie panika. Staję się wtedy bardzo chłodna, nieprzyjemna. Przestaję być sobą. Podświadomie robię wszystko, aby zniechęcić kogoś do siebie. Czyjaś zbyt duża bliskość zaczyna okropnie mi ciążyć. Napawa mnie niezrozumiałym lękiem...
Przechodziłam przez to już cztery razy. Przyjmowałam zaręczyny, ale potem je zrywałam. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego tak się zachowuję.
Milena
Zobacz także: Przyjaciółka zaprosiła mnie na wesele, ale jako jedyna będę tam bez pary... Pójść, czy nie?