Czytałam ostatnio w Internecie, że Marta Żmuda Trzebiatowska napisała na Instagramie o tym, że jest czasem zmęczona macierzyństwem i że po tym, jak została mamą, rozjechało jej się kilka znajomości. Ja stoję z kolei po drugiej stronie barykady. Jestem jedną z tych osób, które urwały kontakt z koleżankami, które mają już dzieci. Zrobiłam to świadomie, co nie oznacza, że nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia.
Zobacz także: Mój pierwszy raz był koszmarny
Jesteśmy teraz na innych etapach życia. Ja nadal mogę szaleć do białego rana i potem odsypiać do południa. Jestem dyspozycyjna w każdym terminie. Mogę spontanicznie wyjechać, nie muszę nic z góry planować. Ale to nawet nie o to chodzi, że one przy dzieciach nie mogą tego robić, bo przecież zawsze można zgrać termin, który będzie pasował obu stronom. Chodzi o to, że rozmowy z nimi zaczęły być monotematyczne. Każdy temat prędzej czy później skręcał w stronę dzieci i macierzyństwa. Dochodziło do tego, że ja się nudziłam, gdy one mówiły o dzieciach, a one się nudziły, gdy mówiłam im o swojej codzienności.
Absolutnie nie potępiam tego, że po urodzeniu dziecka ono staje się dla kogoś tematem numer jeden. Ze mną pewnie będzie kiedyś podobnie, nie wykluczam tego i nie zakłamuję rzeczywistości. Po prostu w tym momencie nie jest to dla mnie na tyle ciekawy temat, żeby musiała o tym słuchać non stop, a tak niestety było w przypadku moich koleżanek, z którymi ograniczyłam kontakt.
Może kiedyś wrócimy do dawnej zażyłości, ale żeby to się stało, to pewnie najpierw będę musiała urodzić.
Z.