Między mną a Piotrkiem psuje się jakoś od lutego. Jesteśmy razem od czterech lat, za nami różne kryzysy. Zawsze wychodziliśmy z nich obronną ręką. Czułam, że w złości możemy powiedzieć sobie dużo przykrych rzeczy, ale finalnie i tak się pogodzimy, bo bardzo się kochamy i nie potrafimy bez siebie żyć. Kryzys, który przechodzimy teraz, jest jednak inny. Nie ma kłótni, awantur, wybuchów złości czy zazdrości. Jest ze strony Piotrka chłód, obojętność, milczenie.
Zobacz także: Mój pierwszy raz był koszmarny
Trudno mi to opisać słowami, ale w swoim związku czuję się bardzo samotna. Niby mieszkamy razem, rozmawiamy na codzienne tematy, sypiamy ze sobą, ale on jest jakby nieobecny. Nie widzę w jego oczach tego, co kiedyś. Nie mówi mi nic miłego, nie inicjuje pocałunków czy przytulania. Bliskość zawsze wychodzi ode mnie, a on jej się po prostu poddaje, ale robi to od niechcenia.
Podejrzewałam, że kogoś ma, ale on rzadko gdziekolwiek wychodzi beze mnie, z pracy wraca o normalnych porach. Nie wpada w panikę, kiedy biorę jego telefon, gdy ktoś dzwoni. Zdrada nie jest więc tutaj raczej przyczyną jego zachowania czy problemem.
Ostatnio zapytałam go, czy wciąż mnie kocha. Kiedyś mówił mi to często, teraz w ogóle. Spodziewałam się, że powie „tak, oczywiście, jesteś dla mnie najważniejsza”, ale jego odpowiedź mnie przeraziła. Najpierw bardzo długo milczał, a potem powiedział: „Nie wiem”.
Nie wie, czy mnie kocha? Przecież to nielogiczne. Odpowiedź powinna brzmieć nie lub tak, innej opcji nie ma. Może powiedział „nie wiem”, bo bał się mnie zranić… Tylko że ja już wolę usłyszeć, że on nic do mnie nie czuje i wiedzieć, na czym stoję. Teraz jestem jak dziecko we mgle. Mam czekać, aż mu uczucia do mnie wrócą? Zaproponować terapię? Unieść się honorem i odejść?
Nie rozumiem, co się z nim dzieje i boli mnie to.
Justyna