Byliśmy razem dwa lata, z czego przez ostatni rok praktycznie non stop się kłóciliśmy. Próbowałam ratować związek, ale do tanga trzeba dwojga. Przed rozstaniem zrobiłam dla nas kolację, chciałam, żeby było miło i żebyśmy sobie obiecali, że będziemy się lepiej traktować. Początkowo szło dobrze, zrobiło się romantycznie. Po kilku kieliszkach wina zaczęliśmy się jednak znowu sprzeczać. W końcu doszliśmy do wniosku, że nie ma co się dłużej męczyć i że się rozchodzimy. Wyprowadziłam się od niego.
Zobacz także: Przyjaciółka zasypuje mnie zdjęciami swojego dziecka
Pierwsze dni po rozstaniu to był koszmar. Tęskniłam za nim, chciałam się pogodzić, ale na szczęście przyjaciółka mnie pilnowała, żebym nie zrobiła żadnej głupoty. Zawsze to ja wyciągałam rękę na zgodę pierwsza, ale tym razem milczałam. Po paru dniach to on się odezwał, ale nie po to, żeby się pogodzić. Wypomniał mi, ile „zainwestował” w nasz związek. Prezenty, płacenie na kolacjach, wyjazdy na wakacje i opłaty za hotel. Zrobił ze mnie utrzymankę, choć wcale nią nie byłam. On zarabiał więcej ode mnie i to zawsze od niego wychodziła propozycja, żeby za coś zapłacić. Jak proponowałam tańszy hotel, to upierał się przy droższym i sam za niego płacił. O żadne upominki też go nigdy nie prosiłam. Dawał mi je dobrowolnie.
Jego wiadomość była okropna. Napisał, że nie muszę mu tych pieniędzy czy prezentów oddawać, ale powinnam mieć świadomość, ile dla mnie robił przez te wszystkie wspólne lata. Nie wiem, jaki miał w tym cel. Chyba tylko taki, żeby mnie upokorzyć.
Karolina