Prawie rok temu urodziłam swoje pierwsze dziecko. Żyję za granicą, więc dopiero teraz mieliśmy okazję odwiedzić ojczyznę. Maluszek jest zazwyczaj dość spokojny, ale na pokładzie coś w niego wstąpiło. Synek płakał jakąś godzinę z krótkimi przerwami.
Widziałam te wściekłe spojrzenia i czerwone twarze. Słyszałam wymowne szepty i pokrzykiwania z dalszych rzędów. Oni chcą odpoczywać, a ja im to uniemożliwiam.
Może dla niektórych będzie to zaskoczenie, ale... ja też bym się najchętniej zdrzemnęła. Mnie też pękała głowa od tego zawodzenia. Są jednak sytuacje, kiedy dziecko na nic nie reaguje i po prostu musi się wykrzyczeć. Zmiana ciśnienia, dużo ludzi, niższa temperatura, ograniczona powierzchnia - za dużo nowości.
Oni doskonale widzieli moje starania i zakłopotanie. Próbowałam wszystkich znanych mi metod, ale nic nie działało. Synek się wypłakał, a wtedy zasnął z wycieńczenia. Czy to zmieniło sytuację na pokładzie?
Ani trochę. Nadal czułam się tam jak wróg publiczny numer jeden. Ludzie nie mają w sobie za grosz wyrozumiałości.
Malwina