Przyjaźnię się z Martą od zawsze. Mieszkałyśmy jako dzieci w jednym bloku, chodziłyśmy do tej samej podstawówki, potem liceum. Zarówno jako nastolatki, jak i dorosłe kobiety często rozmawiałyśmy o tym, że żadna z nas nie czuje instynktu macierzyńskiego. Nigdy też nie zachwycał nas widok małych dzieci u naszych wspólnych koleżanek. Kilka moich związków zresztą się przez to rozpadło, bo prędzej czy później wychodził ten temat i faceci dochodzili do wniosku, że wolą być z kimś, kto kiedyś urodzi im potomstwo. W porządku. Ich prawo.
U Marty było podobnie. Raz zostały zerwane jej zaręczyny właśnie dlatego, że jej narzeczony naciskał na dziecko. Stwierdziła, że nie nadaje się do bycia matką i że zwyczajnie tego nie chce. Mocno przeżyła to rozstanie.
Zobacz także: Mama mojego chłopaka ciągle mnie straszy wojną
Potem poznała Kubę, pobrali się. Pytałam ją, jak on się zapatruje na fakt, że nigdy nie zostaną rodzicami. Odpowiadała wymijająco, że on wszystko rozumie, że na nic jej nie naciska. A teraz okazuje się, że Marta jest w ciąży.
Nie ukrywam, że byłam w ciężkim szoku. Pytałam, dlaczego się na to zdecydowała. Stwierdziła, że tylko krowa nie zmienia poglądów i że jej się odmieniło. Teraz jej wielkim marzeniem jest być matką.
Czuję, że prawda jest inna. Być może zaszła w ciążę, bo bała się, że jej związek z Kubą zakończy się tak jak ten poprzedni. Zerwaniem zaręczyn, rozwodem. Nie chciała kolejnej porażki miłosnej, więc zrezygnowała ze swoich przekonań. Dziwnie czuję się z tą myślą.
Moim zdaniem źle zrobiła, ale to jej życie. Po prostu mi smutno, że nie miała siły zawalczyć o siebie.
Agata