Kiedyś było mi wszystko jedno. Chodziłam spać późno, wstawałam przed południem i w nosie miałam, co wyrabiają moi sąsiedzi. Dopiero po urodzeniu dzieci zrozumiałam, jak złośliwi bywają niektórzy ludzie.
Mam dwójkę, którą urodziłam praktycznie rok po roku. Starszy synek skończył 3 lata, a młodszy za chwilę będzie miał 2. To wciąż maluchy, które powinny móc się wyspać we własnym domu. Rzadko jednak mają taką możliwość.
Zobacz także: Boję się porodu do tego stopnia, że rozważam adopcję
Jako niemowlaki miały silny sen i nawet telewizor na cały regulator nie był w stanie ich obudzić. Teraz są bardziej czujne.
Kładę chłopców około 19:30 i teoretycznie od tego momentu powinnam mieć święty spokój aż do rana. Problem w tym, że niektórzy za bardzo wzięli sobie do serca tzw. ciszę nocną. Uważają, że do 22:00 mogą robić wszystko.
Coraz częściej wygląda to w ten sposób, że przed 20:00 dzieciaki już smacznie śpią. Tak przez godzinę albo 1,5. Później się zaczyna. Ktoś biega po całym mieszkaniu, wierci albo włącza odkurzacz. To oznacza pobudkę.
Wtedy synowie przychodzą do nas, znowu zasypiają na kanapie, aż do kolejnego hałasu. Po dzisiątej wieczorem wracają do swoich łóżeczek, ale wiercą się jeszcze długo. Dlaczego sąsiedzi nam to robią?
Czy naprawdę nie można znaleźć chwili w ciągu dnia, żeby posprzątać lub zrobić remont?
Ewelina