Pobraliśmy się w sierpniu tego roku po 3 latach znajomości. Z pierwszym razem czekaliśmy oboje do ślubu, bo pochodzimy z bardzo wierzących rodzin. W sypialni nie gra praktycznie wszystko. Cały czas czujemy się skrępowani, dlatego gra wstępna praktycznie u nas nie istnieje. To chyba jakaś blokada psychiczna, że liczy się dopiero sam akt, a „macanki” to już grzech. W czasie zbliżenia też dzieje się niewiele. Wątpię, żeby zajmowało nam to więcej czasu niż 3-4 minuty. Razem z rozebraniem się i ubraniem po.
Najgorsze jest to, że jesteśmy w związku małżeńskim, ale na razie nie możemy sobie pozwolić na dziecko. Wynajmujemy małe mieszkanie i ledwo nas na nie stać. Ja zaczęłam niedawno pierwszą pracę, a mąż ma szansę na awans, ale musi się jeszcze bardziej poświęcić. To nie jest dobry czas na powiększenie rodziny.
Zobacz także: Czy mój chłopak powinien wiedzieć, ile zarabiam?
Z tego powodu za każdym razem obawiamy się zapłodnienia. Jak długo tak wytrzymamy? Widzę, że on też nie jest zadowolony. W dzień, kiedy się kochamy stajemy się dla siebie jacyś dziwni. Chodzimy poddenerwowani, nic nas nie cieszy, prawie na siebie wrzeszczymy. Wszystko to jest mechaniczne, zbudowane na strachu i z niewielkim zaangażowaniem.
Z zazdrością słucham o parach, które tak bardzo się podniecają, że są w stanie to zrobić gdziekolwiek. Nie chciałabym się kochać w żadnej toalecie, ale imponuje mi takie pożądanie.
Kiepsko to wszystko wyszło i nie tak miało być. Wstyd pisać, ale żałuję tego ślubu i mam myśli o rozwodzie. Jesteśmy zupełnie niedopasowani. Ciekawa jestem czy u innych wierzących par wygląda to podobnie.
Agata