Wiem, że mam najwspanialszych rodziców pod słońcem. Gdyby nie oni, musiałabym pakować się w kredyt na 30 lat. Dzięki ich pomocy mam własne mieszkanie i nie muszę martwić się ani bankami, ani płaceniem za wynajem obcym ludziom. Nie każdy młody człowiek ma tyle szczęścia i ja gest moich rodziców naprawdę bardzo doceniam.
Kiedy powiedzieli, że kupią mi moje własne mieszkanie, bardzo się ucieszyłam. Szukaliśmy go wszyscy wspólnie. Oglądaliśmy różne oferty i wreszcie trafiła się ta właściwa. Transakcja została dokonana bez problemów, a ja zaczęłam szukać inspiracji wnętrzarskich na Instagramie i Pintereście. Marzyłam o tym, żeby wnętrza były jasne, najlepiej białe, bo lokal ma 40 metrów kwadratowych i ciemne kolory tylko zmniejszyłyby przestrzeń. Chciałam mieć dodatki w stylu boho, kilka mebli w klimacie PRL, do tego ładne lampy i poduchy. Niestety, chyba na tych marzeniach się skończy, bo moi rodzice mają zupełnie inną wizję dekoratorską.
Zobacz także: Moja mama miała 17 lat, kiedy mnie urodziła. Strasznie się tego wstydzę
Nie ukrywam, że dadzą mi pieniądze również na wystrój, ale czy to oznacza, że mają o nim decydować? Przecież to ja będę mieszkać w tym mieszkaniu i to mnie ma się ono podobać…
Oni stwierdzili, że ściany będą najlepiej wyglądać w kolorze ecru. Mama zamówiła też już firanki. Moim zdaniem okropne, takie jak wieszało się w domach 10-15 lat temu. Meble chcą zamówić od znajomego stolarza. Najlepiej mnóstwo szaf wnękowych, żebym miała miejsce do przechowywania. Ich wizja kompletnie rozmija się z moją. Jestem załamana ich pomysłami, ale oni twierdzą, że jeszcze kiedyś im podziękuję za te „praktyczne rozwiązania”.
Jak z nimi rozmawiać? Nie chcę ich urazić, bo to, co dla mnie robią, jest wspaniałe, ale chciałabym mieć ostatnie zdanie co do aranżacji…
Agnieszka