Nie jestem zwolenniczką teorii spiskowych i od razu zaznaczam, że wierzę w pandemię. Wirus jest i pewnie jeszcze długo nie zniknie. Denerwuje mnie jednak bezsensowny nakaz noszenia maseczek na świeżym powietrzu. W sklepie, galerii, restauracji - to rozumiem i tego nie neguję. Trzeba się chronić przed zarazkami i maseczka skutecznie w tym pomaga.
Jakie jest jednak sens zakładania jej na otwartej przestrzeni? Zwłaszcza wtedy, gdy w pobliżu nie ma żadnych tłumów tylko jacyś pojedynczy spacerowicze? Aż mnie krew zalewa, gdy muszę wyjść z domu, żeby po prostu się przejść i odetchnąć świeżym powietrzem, a na twarzy muszę mieć kawałek szmaty.
Zobacz także: Cztery nowe objawy koronawirusa. Do tej pory nikt nie łączył ich z COVID-19
Ciągle słychać informacje, że są kolejne fale epidemii i że pojawią się nowe nakazy i zakazy… Jestem wściekła, bo pewnie obowiązek zakładania masek na powietrzu jeszcze długo nie zniknie.
Rozmawiam ze znajomymi i oni mają podobny pogląd do mojego. Maseczki na spacerach, gdzie nie ma tłumów, to po prostu bezsens.
Olo