W mojej rodzinie ze strony taty wszyscy mają duże nosy. Ja również taki po nich odziedziczyłam. Zawsze z zazdrością patrzyłam na mały, zgrabny nosek mojej mamy i wściekałam się o to, że ja musiałam urodzić się podobna do ojca, a nie do niej. Każdy, kto zmagał się z podobnym problemem, co ja, wie o czym mówię. Dzieciaki dokuczały mi w szkole, miałam rożne przezwiska, z Kulfonem na czele. Miałam też masę kompleksów, a przez to problemy z nawiązywaniem relacji z chłopakami.
Jako nastolatka obiecywałam sobie, że jak tylko stanę się pełnoletnia, podejmę jakąś dorywczą pracę i wszystkie oszczędności przeznaczę na operację nosa. Potem mi jednak przeszło. Tak naprawdę długo dojrzewałam do tego, żeby zdecydować się na wizytę u chirurga. Najpierw dużo o tym czytałam, przeglądałam fora internetowe, konsultowałam to z różnymi osobami. W końcu podjęłam decyzję i to zrobiłam.
Zobacz także: Pół roku temu pokonała COVID-19. Do dziś walczy z wyjątkowo przykrym objawem
Mój ojciec był na mnie wściekły. Próbował wybić mi to przed operacją z głowy, czuł się urażony, bo nos uważał za znak rozpoznawczy swojej rodziny. Ja dziękuję za takie dziedzictwo. Mieliśmy dużo cichych dni, rozmawiałam wtedy głównie z mamą, on nawet nie chciał podejść do telefonu.
Po operacji, kiedy zobaczył mnie pierwszy raz, rozpłakał się. Stwierdził, że trudno mnie teraz rozpoznać. Utkwiło mi to w głowie. Ja również, jak patrzę w lustro, to nie wiem do końca, kim jestem. Nie umiem się przyzwyczaić do swojej nowej twarzy, choć od operacji minęło już sporo czasu. Niby nos jest mniejszy, zgrabniejszy, ale ja nie czuję się sobą. Czasem nawet żałuję, że go zmniejszyłam.
Miał ktoś podobnie? Kiedy mi przejdzie takie myślenie?
Joanna