Dla wielu osób rok 2020 był wyjątkowo pechowy, ale dla mnie zakończył się on bardzo dobrze. Tak przynajmniej wtedy myślałam. W grudniu szef powiadomił mnie o tym, że dostaję awans i podwyżkę. Wtedy bardzo się z tego ucieszyłam. Miałam mieć pod sobą około 30 osób, ale udało mi się porozmawiać tylko z niektórymi, bo wiadomo, to był okres świąteczno-sylwestrowy i dużo pracowników było na urlopach. Oficjalne spotkanie online z całym zespołem zrobiłam więc tuż po Nowym Roku.
To był totalny koszmar. Ja byłam nastawiona przyjaźnie i pozytywnie, chciałam opowiedzieć o swoich wizjach, a zespół kompletnie mnie ignorował. Niektórzy jawnie ze mnie kpili, zadawali mi głupkowate pytania, jedna z dziewczyn zapytała nawet na forum, kiedy planuję dla nich podwyżki i w jakiej wysokości. Nie byłam do tego zupełnie przygotowana, zresztą ja zawsze wychodziłam z założenia, że najpierw trzeba się wykazać swoją pracą, a dopiero potem prosić o większe pieniądze. Inni podłapali jednak temat, a ja nie potrafiłam go uciąć.
Zobacz także:Makijaż zmywam raz na kilka dni. Czasem chodzę w nim cały tydzień
Spotkanie skończyło się zupełną klapą, ludzie wzięli mnie za kretynkę, która nie potrafi się postawić i zarządzać. Zebranie, które zwołałam następnego dnia również nie poszło dobrze. Nie zdziwię się, jeśli ktoś „życzliwy” doniesie szefowi, że nie umiem poprowadzić spotkania i że łatwo wejść mi na głowę. Jestem zniechęcona i załamana, ja się chyba nie dogadam z taką ilością osób, bo one się wzajemnie na siebie nakręcają przeciwko mnie. Sytuacji nie poprawia to, że nie widujemy się osobiście tylko na kamerkach ze względu na pandemię. Na odległość to każdy odważniejszy…
Nie wiem, jak powinnam się zabrać do zarządzania ludźmi. Odbyć rozmowę z każdą z tych 30 osób indywidualnie? Pogrozić im zwolnieniami? To w ogóle nie w moim stylu…
Karolina