Ostatnio powiedziałam o tym koleżance i zrobiła wielkie oczy. Mnie nigdy nie wydawało się to dziwne, bo tak mnie rodzice przyzwyczaili. W dzieciństwie dostawałam jakieś grosze, później coraz więcej.
Zobacz również: Czy muszę pomagać finansowo dorosłym dzieciom, które wyprowadziły się z domu?
Na studiach moje kieszonkowe zwiększyło się do 300 zł, a kiedy zaczęłam wynajmować mieszkanie - 500 zł. Już nie do ręki, ale każdego pierwszego dnia miesiąca przychodzi zaplanowany wcześniej przelew.
Jestem wdzięczna, bo bardzo mi to pomaga.
Ona na to, że nie miałaby sumienia wyciągać ręki po kasę. Jestem dorosła i powinnam samodzielnie się utrzymywać. Tak się zastanawiam - czy ma choć trochę racji? Ale raczej skłaniam się ku temu, że przemawia przez nią zazdrość.
Zobacz również: Opłacam córce akademik i daję 1000 zł kieszonkowego. Czy to jej wystarczy?
Gdyby nagle rodzice stwierdzili, że nie chcą mi pomagać, to przecież nie zrobiłabym awantury. Musiałabym to przełknąć i jakoś dałabym sobie radę. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Chcą, to dają.
Tym bardziej, że nie wydaję tego na głupoty. Opłacam rachunki i odkładam, żeby kiedyś kupić własne mieszkanie. Widocznie ich na to stać, choć mama jest już od pewnego czasu na emeryturze.
Może jestem dziwna, ale wcale nie jest mi wstyd. Bo kto ustalił granicę, do kiedy można dostawać kieszonkowe?
Iga
Zobacz również: Dzieci, które utrzymują swoich rodziców