Od początku ten pomysł nie wydawał mi się dobry. Wreszcie uległam, bo w inny sposób córka nie mogłaby kupić sobie mieszkania. Warunki spełniała, ale na cienkiej granicy i bank poprosił o poręczenie.
Zobacz również: LIST: „Mam 30 lat i kupiłam już 2 mieszkania. Jak się chce, to naprawdę można”
Poprosiła mnie, a ja się zlitowałam. Bo co mam do stracenia? - myślałam kilkanaście miesięcy temu. Od tego czasu sytuacja uległa jednak dramatycznej zmianie. Teraz już dobrze wiem, co mogę stracić. Dosłownie wszystko, co mam.
Na początku żadnych problemów. Płaciła kolejne raty, ale nagle przestała pokazywać mi potwierdzenia.
Zawsze było to samo tłumaczenie - jest moim dzieckiem, więc powinnam mieć zaufanie. I miałam do momentu, kiedy przyszło pierwsze pismo z banku. Okazało się, że od kilku miesięcy nie reguluje należności i sprawa się komplikuje.
Zobacz również: LIST: „Mój narzeczony nie dostał kredytu na mieszkanie. Podejrzewam, że coś przede mną ukrywa”
Wreszcie zapadł wyrok, w myśl którego ona jest niezdolna do spłaty kredytu, więc cała odpowiedzialność spada na żyranta. Czyli mnie. Ponad 1300 zł miesięcznie z mojej kieszeni, a ona siedzi i nic nie robi.
Kiedyś twierdziła, że to długo nie potrwa i nawet mi zwróci. Dziś już w to nie wierzę. Utrzymuje ją partner, z którym nie mają wspólnoty majątkowej. Ja spłacam ich mieszkanie, a oni żyją sobie jak gdyby nigdy nic.
Nawet nie mam ochoty jej widzieć. Zrujnowała mnie finansowo i chyba nigdy się już nie podniosę.
Alicja
Zobacz również: LIST: „Rodzice spłacają mój kredyt mieszkaniowy. Sami to zaproponowali, więc żal nie skorzystać”