Mam 25 lat, a od 2 spotykam się z Patrykiem. Układa się między nami na ogół dobrze, ale mój chłopak coraz bardziej irytuje mnie swoimi naleganiami na to, żebym zaczęła łykać pigułki antykoncepcyjne. Czy on nie rozumie, że to są hormony? Czemu mam się faszerować tabletkami, od których mogę tyć, mieć słabsze libido lub nawet narazić się na jakieś gorsze skutki uboczne, tylko dlatego, żeby on miał „chwilę przyjemności”? Skoro możemy się zabezpieczać przed ciążą prezerwatywami to po co mam pchać w organizm hormony?
Patryk mówi, że prezerwatywy nie dają 100% pewności. Straszy mnie, że mogą pęknąć, a wtedy będziemy w kropce, co zrobić. Poza tym tłumaczy, że stosunek w prezerwatywie to jak jedzenie cukierka w papierku… Biedactwo.
Zobacz także: LIST: „Przyciągam niezaradnych facetów. Bez auta, mieszkania i fajnej pracy”
Jak dla mnie to jest po prostu niesprawiedliwie. Ja mam truć organizm, wydawać pieniądze na tabletki i pamiętać, żeby codziennie je przyjmować (nawet jak będę na wakacjach czy na imprezie), a on sobie będzie beztrosko „używał” kiedy go najdzie ochota. Nigdy się na to nie zgodzę.
Racjonalne argumenty do niego nie trafiają. Jak mu wybić z głowy pomysł z pigułkami, ale tak, żeby ze mną nie zerwał?
Karolina