Brzmi to wszystko jak kolejna drama rozkręcona przez nadwrażliwą mamuśkę, ale uwierzcie mi - nie jestem taka. Cenię sobie prywatność i święty spokój. Czasami jednak człowiek musi to z siebie wyrzucić. Nie zrobiłam niczego złego, a poczułam się jak potwór.
Zobacz również: LIST: „Wystawiam worek z pieluchami przed drzwi. Sąsiedzi mają z tym problem”
Prawie rok temu urodziłam swoje pierwsze dziecko. Żyję za granicą, więc dopiero teraz mieliśmy okazję odwiedzić ojczyznę. Maluszek jest zazwyczaj dość spokojny, ale na pokładzie coś w niego wstąpiło. Synek płakał jakąś godzinę z krótkimi przerwami.
Co ja mogłam wtedy zrobić? Starać się go uciszyć, spuścić głowę i błagać, żeby ludzie mnie nie zlinczowali.
Prawda jest taka, że było całkiem blisko. Widziałam te wściekłe spojrzenia i czerwone twarze. Słyszałam wymowne szepty i pokrzykiwania z dalszych rzędów. Oni chcą odpoczywać, a ja im to uniemożliwiam.
Zobacz również: LIST: „Nie mogłam wejść z wózkiem do restauracji. Obsługa mnie przegoniła”
Może dla niektórych będzie to zaskoczenie, ale... ja też bym się najchętniej zdrzemnęła. Mnie też pękała głowa od tego zawodzenia. Są jednak sytuacje, kiedy dziecko na nic nie reaguje i po prostu musi się wykrzyczeć. Zmiana ciśnienia, dużo ludzi, niższa temperatura, ograniczona powierzchnia - za dużo nowości.
Oni doskonale widzieli moje starania i zakłopotanie. Próbowałam wszystkich znanych mi metod, ale nic nie działało. Synek się wypłakał, a wtedy zasnął z wycieńczenia. Czy to zmieniło sytuację na pokładzie?
Ani trochę. Nadal czułam się tam jak wróg publiczny numer jeden. Ludzie nie mają w sobie za grosz wyrozumiałości.
Malwina
Zobacz również: LIST: „Nie odpowiadam za szkody wyrządzone przez moje dziecko. Ma tylko 4 lata”