Kiedy pojawia się temat pracy i zarobków, wtedy mam odruch obronny. Nie chcę o tym mówić, ani porównywać się do innych. Czasami jednak człowiek robi to podświadomie. Wiem, jak radzą sobie znajomi i wychodzi na to, że mnie powodzi mi się raczej słabo.
Zobacz również: LIST: „Wzięłam kredyt na 30 lat, a cwana koleżanka dostała mieszkanie socjalne za darmo”
Byłam tego świadoma, ale wreszcie zobaczyłam to czarno na białym. Człowiek raczej nie sumuje takich rzeczy, tylko żyje z miesiąca na miesiąc. A tu nagle staje przed oczami konkretna kwota, jaką dostał przez cały rok.
Jakoś nie potrafiłam powstrzymać łez. Poczułam, że w życiu poszło coś bardzo nie tak, skoro mam tylko tyle.
Kilkadziesiąt tysięcy brzmi może nieźle, ale tylko brutto. Na rękę płacą mi naprawdę śmieszną stawkę, a ja widocznie daję się pomiatać. Nawet nie myślę o zmianie pracy, bo boję się, że nowej nie dostanę. Albo zapłacą jeszcze mniej.
Zobacz również: LIST: „Pracuję w banku i widzę, ile oszczędności mają młodzi ludzie. Dramat”
Słyszałam o ludziach w moim wieku, którzy spokojnie zgarniają ponad 100 000 złotych brutto, czyli po kilka tysięcy netto miesięcznie. Ja nawet im butów nie mogę czyścić. Za rok trzydziestka i mogę tylko marzyć o połowie z tego.
Z przerażeniem myślę o przyszłości. Kiedyś trzeba będzie kupić mieszkanie, ale z czego? I na co mi starczy głodowa emerytura? Odnoszę wrażenie, że moi rówieśnicy mają więcej powodów do zadowolenia.
Mnie powinęła się gdzieś noga, tylko nie wiem gdzie. Studia skończyłam, pracowita jestem, a zeznanie podatkowe mnie dobija.
Julia
Zobacz również: LIST: „Mam 30 lat i kupiłam już 2 mieszkania. Jak się chce, to naprawdę można”