Przyzwyczaiłam moich bliskich, że nigdy na nich nie oszczędzam. W poprzednich latach mogłam sobie pozwolić na naprawdę porządne upominki. Tata dostał np. ekspres ciśnieniowy do kawy, dla mamy miałam biżuterię, a bratu dałam m.in. tablet.
Zobacz również: Rozrzutni nigdy tego nie robią. 10 sygnałów, które świadczą o finansowej dojrzałości
Te czasy już jednak minęły, a przynajmniej na ten moment. W wakacje zostałam zwolniona z pracy i od tej pory nie umiem się pozbierać. Znalazłam nową, ale na znacznie niższym stanowisku i dwa razy niższą pensją.
Ledwo wiążę koniec z końcem, więc w tym roku kupowanie prezentów to dla mnie koszmar.
Jakbym nie liczyła, to na ten cel mogę przeznaczyć maksymalnie 200 zł. I to po zaoszczędzeniu na kilku ważnych rzeczach. W grudniu nie kupiłam nawet karty miejskiej i wszędzie muszę chodzić, zamiast wygodnie podjechać autobusem.
Zobacz również: „Krewni przez wiele lat naciągali mnie na bardzo drogie prezenty. W tym roku dostaną ode mnie...”
Do obdarowania mam przynajmniej kilka osób - rodziców, rodzeństwo i ich dzieciaki. Nie jestem w stanie wymyślić niczego sensownego, co mieściłoby się w tym budżecie. Ewentualnie jakieś książki lub drobne gadżety, ale to śmiech na sali.
Oni mniej więcej znają moją sytuację, ale chyba nie spodziewają się, że jest aż tak źle. Boję się, że ich zawiodę. Kiedy przyjdzie moment rozpakowywania prezentów, to chyba spalę się ze wstydu. Od nich na pewno dostanę coś fajnego, a sama mam niewiele do zaoferowania.
Wiem, że liczy się pamięć, ale dla mnie to upokarzające. Zasłużyli na coś lepszego.
Basia
Zobacz również: EXCLUSIVE: Na prezenty świąteczne wydałam 14 tysięcy złotych