Nienawidzę takich dyskusji, bo z góry wiadomo, że każdy ma własne racje. Zostałam jednak do tego sprowokowana przez koleżankę z pracy, która robi ze mnie nadopiekuńczą mamuśkę. Tylko dlatego, że traktuję swoje dziecko jak... dziecko.
Zobacz również: 18-latka pokazała mamie zdjęcie hotelowego łóżka. Szybko tego pożałowała
Jej jest wszystko jedno, co jej pociechy robią i daje im pełną swobodę. Może w dawnych czasach bym to zrozumiała, ale dziś jest strasznie niebezpiecznie. Ja wciąż uważam, że 11 lat to za mało, by bezgranicznie zaufać.
Wolę, żeby mój syn posiedział 2-3 godziny na świetlicy, niż coś sobie zrobił.
Według niej taki duży chłopak już dawno powinien mieć własne klucze i poradzić sobie samemu w domu. Nawet obiad podgrzać. Może w teorii, ale ja go znam najlepiej i wiem, że mógłby narobić kłopotów. Wolę go jeszcze kontrolować.
Zobacz również: LIST: „Zapiszę córkę do żeńskiej szkoły. Do 14. roku życia nie musi mieć kontaktu z chłopcami”
Tylko z tego powodu jestem traktowana jak wariatka. Podobno jestem nadgorliwa i jeszcze nie odcięłam pępowiny. To nie tak. Chciałabym, żeby on był bardziej samodzielny, ale trzeba to dostosować do jego rozwoju. Każde dziecko dorasta inaczej.
Poza tym, to moje jedyne dziecko i chyba normalnym jest, że się o niego martwię. Jestem spokojniejsza, kiedy zaprowadzam go do szkoły, a później go z niej odbieram. Jeszcze się nasiedzi sam w domu, a na razie na to za wcześnie.
Przykre, że w ogóle muszę się z tego tłumaczyć. Nikogo nie powinno obchodzić, co dzieje się w MOJEJ rodzinie.
Anna
Zobacz również: Wyzywające selfie 5-latki wywołało burzę. Teraz jej mama musi się tłumaczyć