Mogę o sobie powiedzieć, że jestem osobą wierzącą. Staram się w życiu postępować sprawiedliwie i etycznie, ale nie we wszystkim zgadzam się z Kościołem. Na przykład nigdy nie uważałam mieszkania czy współżycia przed ślubem za coś złego.
Zobacz również: Sylwia zdradza, jak wygląda seks wierzących. „W łóżku słucham księdza, a nie pożądania”
Jeśli dwie osoby się kochają, to powinny okazywać to w łóżku. Nikogo tym nie krzywdzą, a przynajmniej mogą sprawdzić, czy do siebie pasują. Taka jest moja filozofia, ale niestety nie mojego chłopaka.
O ile w ogóle mogę go tak nazwać, bo jesteśmy razem od dwóch miesięcy i nie potrafimy się określić.
Ja mam jasne oczekiwania - bądźmy razem na 100 procent. Mogłabym z nim nawet zamieszkać, bo tylko tak się dotrzemy. Żadnej sztucznej wstrzemięźliwości - to nigdy do niczego dobrego nie prowadzi. A on jest temu wszystkiemu przeciwny.
Zobacz również: Oni stracili cnotę w noc poślubną. Teraz zdradzają, czy warto
Nie pozwala sobie na więcej, niż chodzenie za rączkę. Zawsze randkujemy w publicznych miejscach i nigdy nie byliśmy tak naprawdę sami. Według niego to kuszenie losu, a on ma swoje zasady. Coś mi się wydaje, że nie są wcale jego, ale nawiedzonych rodziców.
Poznałam ich i trochę mnie przerażają. Matka po pracy sprząta za darmo kościół, a ojciec prowadzi kółko różańcowe dla mężczyzn. W domu same święte obrazy. Nie razi mnie ich wiara, ale wpływ na dorosłego już syna.
Utknęłam w dziwnym miejscu. Niby chcę z nim być, ale nie wyobrażam sobie, by miało to tak wyglądać. Z drugiej strony nie chciałabym go nastawiać przeciwko rodzicom i ich wartościom.
Gosia
Zobacz również: LIST: „Mam chłopaka i ochotę na seks, ale jestem katoliczką. Jak to pogodzić?!”