Nigdy nie pisałam żadnych scenariuszy i żyłam z dnia na dzień. Myślę, że lepiej niczego nie zakładać, niż później się srogo rozczarować. Rodzice też na mnie nie naciskali, więc miałam święty spokój. Poszłam na studia, bo tego chciałam, a nie dlatego, że musiałam.
Zobacz również: LIST: „Szukam dziewczyny do pracy, ale oczekiwania młodych osób są chore”
Obroniłam się i miałam zacząć wielką karierę zawodową, ale życie potoczyło się inaczej. Poznałam mojego narzeczonego i usłyszałam od niego, że nic nie muszę. On będzie nawet zadowolony, jeśli poświęcę się swoim pasjom i będę na niego czekała w domu.
Zamieszkaliśmy razem i tak to wygląda od kilku lat. Nie mam na co narzekać.
Z dobrych źródeł wiem, że niektórym strasznie się to nie podoba. Zwłaszcza dawne koleżanki mają na mój temat sporo do powiedzenia. Typowe zazdrośnice, którym nie wyszło. Ich największy zarzut pod moim adresem to fakt, że nie pracuję.
Zobacz również: LIST: „Moi znajomi mają po 30 lat i ciągle wynajmują mieszkania. To kalectwo”
Czy jest taki obowiązek? Jak ktoś radzi sobie inaczej, to wolna wola. Podjęłam świadomą decyzję, że bardziej zależy mi na udanym związku, niż awansach. Tym bardziej, że narzeczony zapewnia nam wszystko, czego potrzebujemy.
Złośliwe komentatorki aż się gotują, kiedy widzą moje szczęście. Jestem pewna, że same chciałyby się tak ustawić. Zamiast tego mają niezaradnych facetów i same muszą harować od rana do wieczora. Współczuję, ale to nie powód, żeby na mnie wieszać psy.
Mam dopiero 30 lat i kiedyś pewnie się czymś zajmę. Na razie jest dobrze tak, jak jest.
Ula
Zobacz również: LIST: „Biedna rodzina ma żal, że jej nie pomagam. Zarabiam 15 tys. zł, a oni głodują”