Nie mam nic przeciwko temu, żeby prywatni przedsiębiorcy działali wedle własnego sumienia. Niech mają prawo wybierać sobie klientów. Wtedy najwyżej splajtują, ale to żadna strata. Idąc do lekarza przyjmującego w publicznym szpitalu oczekuję czegoś innego.
Zobacz również: Czy pigułka dzień po = aborcja? 6 faktów o antykoncepcji hormonalnej
Tam nie powinno być miejsca na światopogląd, ale wiedzę medyczną. A ta mówi wprost: jeśli istnieje ryzyko niechcianej ciąży, a ty jej nie chciałaś, to są na to leki. Dokładnie to pigułka dzień po, o którą poprosiłam ginekologa z państwowej placówki.
Rozmowa powinna być krótka, recepta wypisana i po wszystkim. Nie tym razem.
Trafiłam na jakiegoś szarlatana, bo ten od razu zaczął mnie wypytywać. Z kim spałam, czy byłam pijana, kim jest potencjalny ojciec, dlaczego tak bardzo boję się ciąży i tak dalej. Czułam się jak na przesłuchaniu świętej inkwizycji.
Zobacz również: LIST: „Wpadka to nie moja wina, ale rządu, który przywrócił recepty na pigułkę dzień po”
To wszystko było podszyte jego religijnością, bo wspomniał coś o bożym planie. Zaczął mnie straszyć, że antykoncepcja awaryjna wcale nie musi działać, mogę mieć później problemy z zajściem w ciążę, wypadną mi włosy, pewnie jeszcze zęby i w ogóle mogiła.
Co prawda receptę wreszcie wypisał, ale po dobrych 20 minutach bezsensownej rozmowy. A raczej jego monologu, bo jakoś nie chciało mi się zwierzać. Pigułkę połknęłam, ale niesmak pozostał. Poważnie zastanawiam się nad złożeniem na niego skargi.
Może i efekt jest taki, jaki chciałam, ale nie może być tak, że przez takich osobników kobiety będą bały się chodzić do ginekologów.
Małgorzata
Zobacz również: LIST: „Połknęłam już 2 pigułki dzień po i nie żałuję. Kupiłam kolejną na zapas!”